Październik obfitował w wydarzenia. Najpierw V Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P, potem I Warsaw Whisky Fest. Wszystko to zaowocowało ogromną liczbą spróbowanych nowych trunków, ogromną liczbą wrażeń, nowych znajomości, ciekawych rozmów przy szklaneczce czegoś mocnego. Mimo jednak tak dużej liczby nowości, wcale nie miałem dużej trudności z wybraniem tego, co najlepsze, może dlatego, że w takiej obfitości rzeczy naprawdę wyjątkowe łatwiej się wybijają. Łącznie w październiku spróbowałem 239 destylatów, jednak zaledwie kilkanaście otrzymało najwyższe noty.
Alkoholem miesiąca wybrałem trunek nie najlepszy z degustowanych w październiku, ale bezwzględnie najbardziej oryginalny. Whisky kukurydziana (corn whiskey) do niedawna uchodziła za tani trunek dla pijaków, kojarzyła się z bimbrem, z destylatem, który w dębie spędził co najwyżej kilkanaście dni. Czasy się jednak zmieniają i Balcones Brimstone Corn Whisky (53%) jest jednym z ważnych kroków milowych jeśli chodzi o rynek amerykański. Do destylacji użyto odmiany blue corn, spirytus odleżał swoje w beczce, powstał trunek, w którym kukurydza jest głęboko schowana, przebijają w aromacie nuty smoliste i wędzarni, smak zaś to wędzone śliwki. Niemalże likierowa, niezwykła! Owszem, brakuje jej nieco równowagi, ale przecież to jest kukurydziana whiskey z małej destylarni, a nie specjalna edycja Jima Beama. Naprawdę rzecz wyjątkowa.
Na wódkę miesiąca wybrałem Młodego Ziemniaka 2013 lipiec Specjalna Edycja Arielle (40%). Właściwie nie miał konkurencji, niewiele degustowałem wódek w październiku. Dużo wanilii, szyszki chmielowe w nosie, finisz ciekawy – słodko-warzywny, przebija się seler. Według mnie to najmniej udany Młody Ziemniak z dotychczasowej kolekcji, ale jak wszystkie inne wart długiej zadumy i delektowania się niuansami. Dowód na to, że wódka też znajduje swoje nisze dla koneserów.
W październiku nie ma kategorii destylatu owocowego, nie próbowałem niczego godnego odnotowania. Powracają natomiast kategorie: brandy, koniak i armaniak miesiąca.
Najlepszym próbowanym winiakiem była Auguste Barreau Brandy XO (40%) – destylowana wyłącznie z winogron ugni blanc, trzy lata w dębie. Bardzo rześka, dużo winogron, mniej rodzynek.
Koniakiem miesiąca został Leopold Raffin XO, wyprzedzający o pół punktu Remi Landier XO (40%). Co ciekawe, obydwa te koniaki nie są wcale z Grande czy Petite Champagne, ani nie z Borderies, ale z pogardzanego Fins Bois. Tymczasem na obrzeżach wielkich apelacji powstają dziś naprawdę piękne koniaki. Leopold Raffin XO spędził osiemnaście lat we francuskim dębie, ale nie czuć zbyt wiele tanin, eksponuje za to masę słodkich owoców – od pigwy po malinę. To nie tylko dowód rosnącego znaczenia regionu Fins Bois, ale też umiejętnego gospodarowania bardzo starymi beczkami, które pozwalają zachować dużo naturalnych aromatów terroir.
Z wyborem armaniaku października miałem tylko taki problem, że nie mogłem zdecydować się pomiędzy Chabot 1988 a Chabot 1996. Ten kusił i ten nęcił. Edycja 1988 jest bardzo słoneczna, słodka, to rodzynki i ciasto z bakaliami. Edycja 1996 ma za to nuty leśne, a nawet jałowcowe, zupełnie inny, niezwykle ciekawy. Oto potęga czarnego gaskońskiego dębu. Wybrałem 1988 bo jest bardziej klasyczny, ale sercem jestem przy 1996 za oryginalność tego rocznika.
Pewne trudności miałem też z wyborem rumu miesiąca i znów był to właściwie wybór w obrębie tej samej marki. Nieczynna już destylarnia Caroni z Trynidadu i Tobago robiła cudowne rumy, dobrze, że teraz można ich próbować w Polsce. Caroni 1996 17 YO (55%, tylko 3910 butelek) to potęga – dużo słodyczy z przefermentowanej trzciny, dużo cierpkości z beczki, a do tego moc alkoholu. W gronie godnych konkurentów wspomnę jeszcze wspaniały próbowany w październiku rum West Indies Nicaragua XO.
Nie łatwo było też wybrać gin miesiąca, trzy trunki prezentowały podobny poziom: Svenska Eldvatten Göteborg Gin, Caorunn Small Batch Scottish i Langtons No1 Gin. Wybrałem ten ostatni, bo jest najbardziej niezwykły, ma dużo w sobie elementów przeciwstawnych, które harmonijnie się łączą. W nosie poza jałowcem czuć przede wszystkim grapefruit, obecny także w finiszu. Natomiast w ustach rozlewa się słodyczą, która przywodzi skojarzenia zupełnie nietypowe dla ginu, mianowicie rurek z kremem. Bardzo interesująca propozycja, a jednocześnie debiut na polskim rynku.
Jeśli chodzi o kalwados, to czasami dobrze jest wrócić do znanych wcześniej smaków by uzmysłowić sobie, co znaczy dobra marka. Kalwadosy Christiana Drouina cenię wyjątkowo, leżakują bez wyjątku w starych beczkach, często po sherry i mają w sobie wielką elegancję. To są kalwadosy, które mogą konkurować z koniakiem – jabłka, ale pieczone, a i nuta tytoniu, skóry, dębiny. Kalwadosem miesiąca jest Christian Drouin Hors d’Age z apelacją Pays d’Auge (42%).
W kategorii marc/grappa nie miała konkurencji firma Marzadro, natomiast miałem dylemat z wyborem pomiędzy grappą Affinata Gewürztraminer a Stravecchia Le Diciotto Lune, choć i Affinata Chardonnay była zachwycająca. Dwie pierwsze dostały najwyższe noty, to cudowne, aromatyczne grappy, oszałamiają świeżością, a jednocześnie gładką elegancją jaką zawdzięczają starzeniu w beczkach. Wybrałem Gewürztraminer (41%) bo uwielbiam ten szczep, jest tak bardzo kwiatowy, w tym przypadku z domieszką ziół polnych i dystynkcją dębiny. Leżała trzy lata w wielkich beczkach używanych zwykle do blendowana, dzięki czemu nabrała szlachetności, ale nie oddała nic z młodzieńczych aromatów. Jest jak piękna dziewczyna, która weszła dopiero w wiek dorosłości, trochę nieśmiała i uwodząca zarazem.
W kategorii single malt whisky sprawa była szczególnie trudna, bo tyle wyjątkowych whisky miałem wokół siebie w ostatnim miesiącu. Wymienię te najwspanialsze jakie próbowałem: Ben Riach 37 YO Single cask 1976, Ardmore Peated Traditional Cask, Tomatin 1988 Gordon & MacPhail Connoisseurs Choice, Macallan 1990 Whiskies of Scotland Edition, Bunahabhain Duncan Taylor Dimensions 21 YO 1991-2013, Jura 21 YO Douglas Laing Old Particular, Caol 18 YO Douglas Laing Old Particular, Glengoyne 25 YO, Glenfarclas Family Casks 1965 i wiele innych wspaniałości. I w tym zacnym gronie znalazły się też dwa Kopciuszki – whisky z Tasmanii: Hellyers Road Original Roaring Forty i Hellyers Road Pinot Noir (wersję peated znałem wcześniej i również bardzo wysoko oceniałem). Właśnie whisky tej małej, raczkującej destylarni jest dla mnie królową balu, ona przyćmiła blaskiem sędziwe i dostojne towarzystwo, a konkretnie edycja Pinot Noir (46,2%). Uważam, że whisky starzone w beczkach po winach wytrawnych prawie nigdy nie smakują dobrze, bo wino za szybko zaczyna dominować nad zbożowo-drożdżową istotą słodowej whisky. Lubię gdy whisky smakuje ziarnem, nie winem. Tymczasem produkt z Tasmanii wcale nie smakuje jak dystyngowany, ciężki pinot noir, przeciwnie, ma nuty przaśne, wiejskie, to aromaty siana, węgla i słonych paluszków. Owszem, jest tam w tle wino, ale ani trochę się nie narzuca. Ta i inne whisky tego producenta są jakby z innego czasu, a na pewno z innego miejsca. Nie jest to bynajmniej żadna egzotyka w ustach, ale jestem przekonany, że w przypadku tej whisky geografia – jej terroir – odgrywa szczególną rolę. Nie ma w niej elegancji, ale czy czasami nie tęsknimy za czymś prostym i sielskim? Mnie ta whisky zachwyca.
Wśród whisky blendowanych również miałem problem, zwłaszcza gdy w szranki stają tradycyjne blendy i najwyższej klasy blendowane malty. Perfekcyjne mieszanki pokazała na Warsaw Whisky Fest firma The Lost Distillery, będzie jeszcze o niej mowa, ale też bardzo ciekawie przedstawia się oferta Compass Box, a i kilku mniejszych producentów ze Szkocji i Irlandii ma rzeczy absolutnie magiczne. Tyle, że większość z nich już wcześniej znałem. Z rzeczy na rynku nowych, chcę docenić Matisse 21 YO Blended (40%) – bardzo delikatna whisky, kremowa w ustach, o przyjemnym słodkim aromacie kawy z mlekiem. Niby nic, a przecież tego właśnie oczekujemy od dobrego blendu – delikatności.
Wybór bourbona miesiąca był właściwie łatwy, Dry Fly Washington Bourbon 101 (50,5%) był bezapelacyjnie najlepszy. Mała destylarnia, stan bez tradycji, a tu coś tak niezwykłego – trawa, ziemniaki, czarnoziem, żywica, dopiero gdzieś dalej kukurydza. W Kentucky by tego nie wymyślili! Dodam, że ta sama firma robi bardzo ciekawą pszeniczną whiskey finiszowaną w beczkach po porto. Idzie nowe na konserwatywnym amerykańskim rynku.
Nie tak niezwykłym, ale wartym uwagi trunkiem jest rye whiskey miesiąca, Sonoma County Rye (48%) o intensywnym aromacie żytniego chleba. Konkurowała z nią o prymat równie udana, ale bardziej tradycyjna, Dad’s Hat Pennsylvania Rye. W obydwu przypadkach podziwiamy mikrodestylarnie, w obydwu przypadkach działające w stanach spoza tradycyjnego regionu produkcji amerykańskiej whiskey.
Bardzo trudno było mi wybrać likier miesiąca. Zachwycały mnie bardzo dwa produkty francuskiej małej destylarni Domaines de Provence. Ich Douce to mieszanka gruszkowego eau-de-vie i koniaku, zaś Farigoule to aromatyczna mieszanka ziół godna Chartreuse. Ale niemal równie wspaniała i aromatyczna była włoska Marzadro Olia del Garda na bazie grappy. Ostatecznie zaś i tak wygrała swojska Miodula Prezydencka Edycja 2014, w której połączono wanilię beczki, znakomity miód i wysokiej klasy zbożową wódkę.
Odkryciem miesiąca była dla mnie oferta firmy The Lost Distillery. Nie znałem ich, ale teraz będę wszędzie wypatrywał tej marki. Blendując różne słodowe whisky, starają się odtworzyć zapomniane smaki zamkniętych destylarni. I to wcale nie tych zamkniętych w latach 70. XX wieku, ale działających na przełomie XIX i XX stulecia, jak: Stratheden, Auchnagie, Gerston czy Jericho. Fantastyczna przygoda, podróż w czasie, niezwykła robota blend mastera.
Wydarzeniem miesiąca był I Warsaw Whisky Fest, dwudniowe święto mocnych trunków, kilkudziesięciu producentów, kilkaset whisky i innych alkoholi, goście z całego świata, cudowna atmosfera, świetna organizacja.
I na koniec lektura miesiąca. Jest nią wyjątkowo książka, która nie traktuje o mocnych trunkach, lecz o winach – Michała Bardela „Zbrodnia i wina” (Wydawnictwo Znak). To przykład takiego pisarstwa, które wciąga czytelnika bez reszty w świat wykreowany przez autora. Jest jak dobra powieść, a jednocześnie traktat filozoficzny. Ta książka może być wzorem pisarstwa o alkoholach, z erudycją, ale też z dbałością o możliwości percepcji zwykłego czytelnika. Bardel nie tylko ma ogromną wiedzę o winach, ale też potrafi ją przekazywać. A to już umiejętność szczególna, żeby nie powiedzieć zjawiskowa.
W październiku, jak wspomniałem, spróbowałem 239 nowych mocnych trunków. Oczywiście alkohole miesiąca, to nie są trunki, które w październiku 2014 roku pojawiły się na rynkach, ale moje subiektywne podsumowanie tego, co próbowałem i zrobiło na mnie największe wrażenie.
Alkohol października 2014: Balcones Brimstone Corn Whisky (USA)
Wódka października 2014: Młody Ziemniak 2013 lipiec Specjalna Edycja Arielle (Polska)
Brandy/winiak października 2014: Auguste Barreau Brandy XO (Francja)
Koniak października 2014: Leopold Raffin XO (Francja)
Armaniak października 2014: Chabot Armagnac 1988 (Francja)
Rum października 2014: Caroni 1996 17 YO (Trynidad i Tobago)
Gin października 2014: Langtons No1 Gin (Wielka Brytania)
Kalwados października 2014: Christian Drouin Pays d’Auge Hors d’Age (Francja)
Marc/grappa października 2014: Marzadro Grappa Affinata Gewürztraminer (Włochy)
Single malt whisky października 2014: Hellyers Road Pinot Noir (Australia)
Whisky blendowana października: Matisse 21 YO Blended (Szkocja)
Bourbon października 2014: Dry Fly Washington Bourbon 101 (USA)
Rye whiskey października 2014: Sonoma County Rye (USA)
Likier października 2014: Miodula Prezydencka 2014 (Polska)
Odkrycie października 2014: The Lost Distillery (Szkocja)
Wydarzenie października 2014: I Warsaw Whisky Fest
Lektura października 2014: Michał Bardel „Zbrodnia i wina” (Znak)