Firma Maurer z Zarzecza (okolice Łącka) od 2012 roku robi znakomite okowity, naturalne owocowe destylaty, które są nie tylko nowością na polskim rynku, ale też według mnie wielkim wydarzeniem. Zarówno ze względu na najwyższą jakość, jak i na bogactwo smaków. Dzięki dwóm podróżom na południe Polski udało mi się zgromadzić łącznie 27 okowit, niektóre się powtarzają jeśli chodzi o owoce, lecz były destylowane w 2012 a inne w 2013 roku. Użyłem do degustacji dwóch identycznych kieliszków do grappy, które najlepiej ujawniają aromaty owocowego destylatu.
Degustację zacząłem od klasyki, Śliwowicy, czyli okowity z łąckich śliwek, moc 50%. Roczniki 2012 i 2013 mają inne aromaty, ten pierwszy jest słodszy, z silniej wyczuwalną nutą pestki, a nawet o nieco renklodowym aromacie. W smaku rocznik 2012 zdecydowanie słodki, ale palący na języku. Rocznik 2013 jest bardziej wytrawny, z nutą ziemistą, mało w nim słodyczy, nie ma w ogóle aromatu pestki. Właściwie to są dwie zupełnie inne śliwowice, pomimo takiej samej mocy i zapewne śliwek z tych samych upraw. Trudno powiedzieć, która jest lepsza, bo obydwie są bardzo dobre, rocznik 2012 jest bardziej klasyczny, rocznik 2013 w większym stopniu przypomina francuskie śliwkowe eau-de-vie niż swojskie śliwowice z południa Europy. Obydwie oceniam na
, obydwie są chyba najlepszymi śliwowicami jakie wyprodukowano w Polsce.
Druga tura, to znów klasyka owocowych destylatów – Williams, czyli okowita ze słodkich odmian gruszek znanych jako Bonkreta Williamsa, moc 50%. Aromat właściwie identyczny, w obydwu przypadkach bardzo słodki, aromat miękkiego miąższu dojrzałej gruszki. Różnica jest bardzo subtelna, rocznik 2012 jest minimalnie bardziej mdły w zapachu. Smak jest ostrzejszy niż w przypadku niemieckich czy francuskich okowit z williamowek, w przypadku rocznika 2013 pełniejszy, mniej słodki, nie tak „dojrzały” i słoneczny, za to w roczniku 2012 bardziej czuć wnętrze owocu. Rocznik 2012 jest bardziej klasyczny, ale 2013 według mnie lepszy, bardziej oryginalny. Oceny – 2012:
, 2013:
. Obydwie ustępują produktom z krajów, które od lat mają tradycje destylacji Bonkreta Williamsa, w naszej części Europy mistrzami są tu bezapelacyjnie Węgrzy, na świecie – chyba jednak Francuzi, choć Austria i Niemcy potrafią zaskoczyć.
Na trzeci ogień poszła – żeby było tematycznie – klasyczna Gruszkowica Łącka (50%), znów dwa roczniki. W aromacie nie wyczuwam jakiejkolwiek różnicy – jest przyjemny, o wyraźnych cechach owocu. Rocznik 2012 najpierw rozlewa się w ustach słodyczą, by zaraz ujawnić nuty gorzkie, bliższe jądra gruszki. Rocznik 2013 jest ostrzejszy, bardziej wyrazisty jest tu mocny alkohol, który zgasił owoc. To dziwne, w roczniku 2013 nie ma tej gładkości jaką ma 2012. Nie ma jednak też goryczy, raczej jest cierpkość. Oceniam obydwie podobnie, na
. Dodać tu należy, że typowe odmiany gruszek są dość niewdzięczne do destylacji, zdecydowanie mniej aromatyczne niż Bonkreta Williamsa, nie tak słodkie, nie tak rozpoznawalne. Cieszy mnie jednak, że polski producent odważył się po nie sięgnąć.
Kolejna próba – Brzoskwiniowica Łącka (50%). Znów aromat się powtarza, w obydwu przypadkach lekko wytrawny, nie mam tez pewności czy nie za wcześnie odrzucono pierwszą frakcję destylacji, w obydwu są delikatne nuty pleśniowe, których być nie powinno. Tu też czuć wyraźną różnicę w smaku na korzyść nowego rocznika – ten pierwszy jest cierpki, drugi bardziej złożony, cierpko-słodko-ziemisty, w sumie przyjemny pomimo nie najlepszego aromatu. Doceniam trud destylacji brzoskwini, mało kto po nie sięga, stąd ocena jest ciut zawyżona – dla rocznika 2012:
, dla rocznika 2013:
Kolejną degustowałem Wiśniowicę Łącką (50%), jak wcześniej – roczniki 2012 i 2013. Wspaniały aromat, jeden z najlepszych produktów Maurera. Rocznik 2012 ma aromat bardziej delikatny i słodszy, ale trzeba powiedzieć, że obydwie są wspaniale aromatyczne i świadczą o wielkim kunszcie osoby odpowiadającej za destylację. Smak rocznika 2012 słodki niczym wiśnia w czekoladzie, bardzo łagodny, gładki, z leciutką nutą pestki. Rocznik 2013 jest bardziej płaski, też słodki, też czuć w tle pestkę, ale nie ma w sobie tej aksamitności. Moja ocena – 2012:
, 2013:
Cóż, po wiśniowicy dobrze spróbować czereśniowicy (50%), owoce te mają blisko do siebie, choć w destylacie wychodzą zupełnie różne smaki, rzadko kto destyluje czereśnie, bo efekt zwykle jest taki sobie, choć np. Węgrzy mają w tym zakresie duże osiągnięcia. Rocznik 2012 jest znakomity, trudno cokolwiek zarzucić, trudno chyba zrobić cokolwiek lepszego z czereśni – jest aromatyczny, w smaku słodki, z lekką nutą pestki, z niewielką goryczką. To jest Czereśniowica absolutnie światowego kalibru. Niestety, rocznik 2013 tego nie powtórzył, jest wyraźnie gorszy, nadal to wyborny trunek, ale nie ma tej gładkości, brakuje mu niuansów, które pozwalają rozpoznawać na języku strukturę owocu. Czereśniowica z 2013 roku jest bardziej orzeźwiająca, w porównaniu z tamta mistrzowską jednak rozczarowuje. Ocena – rocznik 2012:
, rocznik 2013:
Aroniowica Łącka (50%) to dla mnie mistrzostw destylacji. Zrobić cokolwiek dobrego z aronii, to trudna rzecz. Maurer zrobił rzecz niemożliwą – ta aroniowica to według mnie perła w koronie firmy. Niesamowity, ziemisty armat rocznika 2012 (2013 trochę bardziej owocowy), smak jakby oprócz aronii był tu korzeń goryczki. Są tu i słodycz, i cierpkość, i ziemia, i słońce, i deszcz, takie mi przynajmniej przychodzą do głowy skojarzenia podczas degustacji. Nie lubię ani soku z aronii, ani wina z aronii, ani nalewek z aronii, a aroniowica Łącka jest rewelacyjna. Rocznikowi 2013 brakuje tej ziemistości. Jest ostrzejsza, mało w niej słodyczy. Różnica jest duża, rocznik 2012 jednak był znacznie lepszy, dlatego oceny – 2012:
, 2013:
Porzeczkowica Łącka (50%) to kolejny wyjątkowy rarytas. Przede wszystkim uderza wspaniały owocowy aromat, zupełnie jak czarna porzeczka zerwana z krzaka i to w obydwu edycjach rocznikowych. Ten 2013 nawet bardziej intensywnie pachnie porzeczką. W smaku obydwie są wspaniałe, znów 2013 rocznik bardziej wyrazisty, może bardziej soczysty. Moim zdaniem w obydwu przypadkach mamy do czynienia prawdopodobnie z najlepszymi owocowymi destylatami jakie legalnie wyprodukowano w Polsce przez ostatnie dekady. Nie znam niczego lepszego. Tu czuć smak owocu, ale też krzewu, a może szerzej – lasu, bo można odnaleźć także nuty np. jałowca (a w roczniku 2013 – papryczki chili!). Cudowna okowita, polecam w ciemno, to jest najlepsze, co Maurer ma w ofercie i kto wie, czy to nie jeden z najlepszych na świecie destylatów z czarnej porzeczki. Ocena dla obydwu roczników taka sama –
(i tylko dlatego tyle, że nie mam większej skali).
Borówkowicę Łącką (50%) mam tylko rocznik 2012. Aromat delikatny, niemal obojętny, smak słodki, bardzo przyjemny, podobnie jak aromat – lekki. Dobre, ale chyba do poprawki, za mało aromatyczne – ocena:
Dla odmiany Malinowicy Łąckiej (50%) mam tylko rocznik 2013. I jest wspaniała, słodka, czuć zarówno owoc, jak i małe pestki wewnątrz, słodka, bardzo naturalna, co nie jest częste, bo malina wymaga maceracji przed ponowną destylacją, co zwykle daje zbyt intensywny – „perfumowy” – aromat. Tu udało się tego uniknąć, malina pierwsza klasa
I na koniec szeroki wachlarz okowit z jabłek, czyli polskich kalwadosów. Niestety, jabłkowicy Łąckiej (50%) mam tylko rocznik 2012. Nie wiem, co to za jabłka, nie słodkie i nie aromatyczne. Trunek nijaki, dla mnie w smaku czuć przede wszystkim skórkę jabłka, nie miąższ, ocena –
Okowity z jabłek odmiany Cesarz Wilhelm (50%) mam roczniki 2012 i 2013. W nosie właściwie jednakowe, aromat zachęcający, bardzo świeży, bardziej skórki niż wnętrza. Smak różny, ale jakościowo porównywalny, 2012 lżejszy i odrobinę drożdżowy, a 2013 bardziej wyrazisty i z dłuższym finiszem. Mi smakują oba jednakowo, nie umiem wskazać lepszego, oba nota –
Na kolejny rzut poszła okowita z jabłek rubinola (50%), obydwa roczniki. Rok 2012 – aromat bardzo delikatny, rok 2013 – ostrzejszy, bardziej wyrazisty, mi lepiej odpowiada. Oceny –
dla rocznika 2012 i
dla rocznika 2013.
I zostały mi na koniec cztery okowity wyłącznie z rocznika 2013, wszystkie z jabłek. Landsberska (50%) nie zachwyca, jest orzeźwiająca, lekka, w smaku czuję bardziej skórkę niż miąższ. W nosie mało aromatyczna – tylko
. Zdecydowanie lepiej prezentuje się Boskoop (50%), bardzo aromatyczna okowita, zupełnie niepodobna do kalwadosu, słodka, delikatna, ale też o smaku typowym dla przepalanki, a też dla polskiego jabłka, nutka goryczy, dużo świeżości, bardzo udana destylacja, ocena –
Zostawiłem sobie na koniec do degustacji dwie nowinki, do których podszedłem bez przekonania, są to jabłkowice z dodatkami ziół, nowość w ofercie Maurera. A zatem najpierw Jabłkowica Łącka z miętą (50%), według mnie bardziej mentholowa, niż miętowa, smak jabłkowo-mentholowej pasty do zębów, nie odpowiada mi to. Nota degustacyjna
. Zdecydowanie lepiej prezentuje się Jabłkowica Łącka z melisą (50%), delikatnie ziołowa, ale jednocześnie zachowująca swój oryginalny jabłkowy aromat.
Podsumowując, rocznik 2012 prezentuje się nieco lepiej, okowity są okrąglejsze, słodsze, bardziej łagodne. Rocznik 2013 jest bardziej surowy, być może musi swoje odstać. Różnice są niewielkie, są to niezmiennie trunki pierwszej klasy.
Degustacja okowit Maurera, 4 kwietnia 2014, w obecności kota Piszczyka, zdjęcia z Zarzecza z marca 2014