4 czerwca odbyła się niezwykła degustacja rzemieślniczych ginów z Berkshire. Można w tym wypadku nawet użyć określenia, że są to giny domowe. Ich twórcą jest Johnny O’Neill, który szukając swego miejsca na ziemi zostawił Londyn i przeprowadził się do urokliwej posiadłości Yattendon w zachodnim Berkshire (9 akrów ziemi). Tam zainstalował pierwszy alembik, nazwany Henry na cześć swojego syna, by później produkcję przenieść do większego alembiku (200 litrów) nazwanego Cecilia na cześć swojej matki.
Johnny stanowi rzadki przykład prawdziwego pasjonaty, sprawia mu przyjemność to, co robi, niczego nie ukrywa, co tym bardziej rozluźniło atmosferę. Normalny facet, który wie, o czym mówi.
Polskim dystrybutorem marki jest Spirit Depot.
Berkshire Gin Dry (40,3%)
Degustacja rozpoczęła się od podstawowej wersji, czyli dry, w składzie którego są: norweska sosna, którą Johnny zbiera własnoręcznie, ale też kolendra i jałowiec w proporcji 50% na 50%, żeby nie wspomnieć o szczypcie cynamonowca, polskim dzięglu, czy świeżych i suszonych skórkach grejpfruta. A z etykiety uśmiecha się Pan Lis w garniturze. Wszystkie etykiety odnoszą się do fauny Yattendon Estate.
Pierwsze, co przychodzi na myśl w aromacie, to tuja, bardzo oleisty i grejpfrutowy, przez to zapach przypomina mocno nachmielone piwo IPA. Ze względu na użycia 50% kolendry w stosunku do jałowca, ta słodycz jest wyczuwalna, zaś sam gin w smaku układa się wg triady: jałowiec, kolendra i grejpfrut. Klasyczny, ale z pazurem. Doskonały nie tylko do koktajli, także do picia solo.
89
Berkshire Rhubarb & Raspberry Gin (40,3%)
Kolejnym trunkiem była wersja kolorowa, tym razem do ginu dodano rabarbar w wyniku destylacji i malinę w wyniku infuzji. A na etykiecie Pan Królik, również w garniturze.
W zapachu bardzo słodki, cukierki oblepione cukrem o smaku malinowym, jednocześnie świeży. Przypomina wizytę w jakiejś cukierni i bezkarne objadanie się cukierkami. W smaku malina się wycofuje i na przedzie peletonu jest rabarbar, jest kwaśno, ale ładnie łączy się to z aromatem jałowcowym. A jeszcze lepiej z dodatkiem toniku z kwiatem bzu.
88
Berkshire Honey and Orange Blossom Gin (40,3%)
Trzecią odsłoną był gin z dodatkiem miodu i kwiatu pomarańczy, tym razem sygnowany Panem Sową.
W zapachu trochę niepokojąco nudno, bo to niczym likier pomarańczowo-miodowy, miód też nie jest jakiś gryczany czy spadź, bardzo subtelna nuta. A potem następuje odwrócenie do góry nogami – w smaku jałowcowo, a tak naprawdę niespodziewanie użądlenie przez pszczołę. Bardzo rewolucyjny gin.
80
Berkshire Dandelion and Burdock Gin (40,3%)
Moim zdaniem najlepszy gin został przedstawiony na końcu. Tym razem Pan Borsuk i typowo brytyjskie rośliny (służące m.in. do fermentacji i produkcji słynnego root beer), czyli mniszek i łopian. Z tego co mówił Johnny, to jest gin, który zrobił sam dla siebie, bo taki smak lubi.
W pierwszym aromacie marchew i seler, które muszą ustąpić pralince czekoladowej, co w efekcie zaczyna pachnieć jak dobra, stara wiśniówka. Smak to rollercoaster, jest bardzo absyntowo-lukrecjowo, ale też ziołowo i korzennie. Trunek gorzki, przeszywający, długo zapadający w pamięć. Wyjątkowy.
90
Spotkanie było bardzo miłe, trunki arcyciekawe, aż żal, że nie poznaliśmy ostatniego ginu z portfolio marki, czyli typowo brytyjskiego likieru, tarninowo-jałowcowego Sloe Gin. Niemniej jednak może uda się to nadrobić, a i sam autor nieraz jeszcze zaskoczy swoim kunsztem.
Bogumił Rychlak