Wypuszczona jako Private Edition No 10, butelkowana w 2018 roku. Fermentacja na własnych drożdżach. W aromacie – chleb! To jest zapach chleba, nawet nie bardzo wypieczonego, nawet może z zakalcem, ciepłego chleba prosto z piekarni. Czuć i mąkę, i wypieczoną skórkę, i drożdże, a nawet kwas chlebowy. Do tego dochodzą przyjemne nuty owocowe – morele i pieczone brzoskwinie, wytrawne skórki pomarańczy. I mniej przyjemne – popiół czy wręcz zgaszony papieros. W smaku – tarta owocowa, zarówno pomarańcze, jak i cytryny, mandarynki, do tego brzoskwinie. Jest zaskakująco dużo nut dymnych/pieczonych jak na styl Glenmorangie. Owoce nie świeże, ale powidła. Poza cytrusami, dochodzi czarna porzeczka. I nuty maślane. Finisz jest mocno drewniany, jakby wyjechał z tartaku, nieheblowany – bardzo dużo drewna, pędy sosny, świerku, zielone liście, mlecz (czyli mniszek lekarski) z jego goryczą, łopian. No i dużo słodu, jak w piwach górnej fermentacji. W ogóle ta edycja sprawia wrażenie bardziej pszenicznego niż jęczmiennego alkoholu. DNA Glenmorangie jest zachowane, bo pomarańcze i mandarynki czuć wyraźnie, ale jest też w tej whisky coś z craft beers, nie tylko przefermentowany słód, ale gdzieś w głębokim finiszu także goryczka chmielu i, oczywiście, drożdże. Gdybym degustował w ciemno, to bym raczej nie wskazał na Glenmorangie jako źródło destylatu, jest to whisky bardziej cierpka, bardziej osadzona w popiele niż Glenmorangie Original. Być może to nawet jedna z najbardziej innowacyjnych wersji jaką dotąd wypuściła Glenmorangie. Moc – 51,2%.