Podsumowanie targów ProWein 2016

Odbywające się w dniach 13-15 marca targi ProWein w Düsseldorfie były pod każdym względem rekordowe. Goszczono 6200 wystawców, imprezę odwiedziło ponad 55 tys. osób, z czego blisko połowa spoza Niemiec, a trzeba pamiętać, że na te targi mogą wejść wyłącznie profesjonaliści, po wykupieniu wcale nie taniej karty wstępu. Jak podaje targowe biuro prasowe, odwiedzający pochodzili z aż 126 krajów. Analizując głębiej statystyki – aż 70% odwiedzających, to była kadra kierownicza w firmach, które na co dzień zajmują się: produkcją, sprzedażą i promocją alkoholi.

Ponad 95% oferty pokazywanej na ProWein stanowią wina. Nie patrzyłem jak to się rozkłada geograficznie, ani jakie wina dominowały, ale już na pierwszy rzut oka od dwóch lat widać bardzo silny napór wystawców z Nowego Świata, a w tym roku niezwykle mocno zaprezentowały się Włochy. Nas jednak interesują nie wina, lecz mocne alkohole. I choć to zaledwie mały wycinek ProWein, to degustując od otwarcia do zamknięcia targów przez te trzy dni nie da się spróbować nawet 3% prezentowanych tu: wódek, whisky, rumów, koniaków, kalwadosów, armaniaków, likierów i innych zacnych trunków. Przy czym, według mojego wrażenia, około 40% prezentowanej oferty to absolutne nowości – przynajmniej na rynku europejskim.

Pawilon 12
Producenci mocnych alkoholi przycupnęli w tym roku w pawilonie 12. Przycupnęli, bo tak naprawdę zajmowali może 30% jego powierzchni, reszta (wraz z pawilonem 11) należała do Francji. W dwunastce byli polscy wystawcy – Piasecki, AWW, Polanin, Old Polish Vodka, Dictador (jak zwykle najładniejsze stoisko), Jantoń czy Bartex-Bartol pod szyldem Vodka.pl. Tu też prezentowało się wiele firm zagranicznych, ale nie wszystkie. Niestety, co roku jest w tym zakresie sporo chaosu, co tym bardziej utrudnia penetracje nowości. Niemal wszyscy producenci grappy wystawiali się w pawilonie włoskim. Co ciekawe, w tym roku tam też wciśnięto Mołdawię, a więc i ich winiaki. Część producentów koniaków, kalwadosów i armaniaków było rozrzuconych po pawilonach francuskich. Producenci brandy de Jerez siedzieli w pawilonie hiszpańskim, wielu ciekawych owocowych destylatów należałoby szukać w pawilonie austriackim, nieliczne butelki bourbona wyzierały gdzieś spośród kalifornijskich win itd. Na samo rozpoznanie terenu potrzeba by dwóch tygodni, a potem miesiąca na dokładniejsze poszukiwania. Trzy dni to zbyt mało, a jednocześnie w zupełności wystarczy, bo na więcej zdrowie nie pozwoli.
Ja przez te trzy dni spróbowałem 251 alkoholi, oczywiście wyłącznie wcześniej mi nieznanych, wszystkie na bieżąco opisywałem i fotografowałem, a tu – siłą rzeczy – zdam jedynie relację z tego, co najciekawsze i najważniejsze.

Meksyk
Po raz pierwszy w pawilonie z mocnymi alkoholami tak widoczny był Meksyk. I wcale mnie to nie dziwi. Po fali zainteresowania whisky przyszedł boom ginowy, a teraz nadchodzi moda na trunki meksykańskie. W ostatnich dwóch-trzech latach dokonała się prawdziwa rewolucja na meksykańskim rynku alkoholowym. Tequila przestała smakować jak gotowany miód z ziemią, a mezcal przestał śmierdzieć starą wędzarnią. Narodowe meksykańskie trunki nabrały szlachetności, ogłady i delikatności. A przede wszystkim nastąpiła ich premiumizacja. Kiedyś Jose Cuervo zastawiło świat limitowanymi edycjami po kilkaset dolarów butelka, tymczasem dziś zdarzają się tequile czy mezcale nawet po tysiąc dolarów i – co najważniejsze – w ślad za ceną idzie jakość.
Pojawiają się tequile długo leżakowane. Nie jakieś tam reposado, które leżało w beczce po Jacku Daniel’sie trzy miesiące, ale tequile z beczek z francuskiego dębu, które mają po dziesięć lat. Termin Extra Añejo nabiera nowego znaczenia, są to czasami pozycje absolutnie unikatowe, gdzie z beczki udaje się wycisnąć zaledwie kilkadziesiąt butelek, bo reszta odparowała i stała się działką aniołów. Pojawiają się tequile typu single barrel, cask strength lub białe tequile o podwyższonej do 50% mocy. I są świetne. W ślad za jakością idą opakowania, eleganckie i nowoczesne lub – dla miłośników etno – odwołujące się do lokalnej historii i indiańskiej kultury, lecz jednocześnie estetyczne, bez przyklejonych piórek czy zawieszonych na butelce miniaturek sombrero. Wymienię tu kilka tequili, które próbowałem na targach, a które są absolutnie warte uwagi, to: Topanito Blanco 50% (jest też wersja 40%), Espinoza Blanco 50%, Espinoza Extra Aged Single Barrel, Real Hacienda Unico Blanco, Real Hacienda Unico Reposado , La Cofradia Blanco, La Cofradia Añejo, La Cofradia Extra Añejo. Jako ciekawostkę warto odnotować niezwykły likier producenta tequili Hijos de Villa – z całą gruszką wewnątrz butelki. Jest także mezcal w takiej wersji. Dobre to nie jest, ale na pewno oryginalne.
Jeśli chodzi o mezcal, to rewolucja jest głębsza. Tu mamy do czynienia z czymś całkowicie nowym. Bo o ile tequila od dawna jest doceniana przez barmanów na całym świecie, o tyle mezcal był napitkiem biednego ludu, odpowiednikiem naszego bimbru czy – dawniej – włoskiej grappy. Grappa weszła jednak na salony i do dobrych restauracji pod koniec lat 70. XX wieku, teraz czas na mezcal. Jestem pewien, że w ciągu trzech lat każdy szanujący się bar będzie miał do wyboru kilka butelek mezcalu.
Dlaczego? Bo mezcal rozwinął się w nieoczekiwanym kierunku. Zamiast nikomu nic nie mówiących mieszanek z robakiem gnijącym na dnie, mamy eleganckie butelki bez robaka, ale za to z szczegółową informacją: kto destylował, w czym, z jakiej agawy. I tak, można dostać mezcal destylowany w glinianym kotle lub w miedzianym alembiku, z takich odmian agawy jak: espadon, tobala, doba-yej, coyote, pechuga, olla de barro, madrecuishe, barril, tobasiche, tepextate i wielu innych. Tych nazw, wywodzących się z języka zapotecas, trzeba będzie się wkrótce nauczyć, bo każdy mezcal smakuje inaczej, tak jak inaczej smakuje grappa z wytłoczyn winogron chardonnay, a inaczej z gewürztramier. O ile jednak świat wina jakoś próbujemy ogarnąć, to świat meksykańskich trunków jest kompletną egzotyką. Na szczęście odmian agawy wykorzystywanych do produkcji mezcalu jest zaledwie ok. 30, czymże to jest przy tysiącach odmian winorośli. Choć – uwaga – tak samo jak w świecie win, tak i tu czasami ta sama agawa różnie się nazywa w zależności od plantacji, a jak na razie nikt na serio nie próbuje tego klasyfikować na potrzeby konsumenta mocnych trunków.
Polecam wszystkim przygodę np. z kolekcją firmy Koch – jedenaście różnych mezcali, lub kolekcją Los Siete Misterios czy El Jolgorio. Sporym odkryciem może być też degustacja mezcalu spoza jego matecznika, czyli okolic Oaxaca, np. mezcalu Bosscal z Durango.

Japonia
Kraj Kwitnącej Wiśni dotąd nieśmiało pokazywał swoje sake, nie bardzo wiedząc gdzie i jak zachęcać do ich degustacji. Dziwne nazwy, jeszcze bardziej skomplikowany system oznaczeń, nie mówiąc o nic nie mówiących ludziom spoza Japonii odmianach sake, to nie sprzyja promocji. Cóż z tego, że stopień wypolerowania ryżu ma kapitalny wpływ na smak sake, skoro trunek ten smakuje właściwie wyłącznie do japońskiej kuchni. Degustowanie sake w biegu, w korytarzach wielkich targów, zupełnie mija się z celem. W pamięci pozostanie co najwyżej mdły smak ryżu.
Ale w tym roku Japonia wreszcie się zorganizowała. Po pierwsze była widoczna przez aranżację skupionych w jednym miejscu stoisk, po drugie – dano sobie spokój z sake. Nie całkiem, wszak targi odwiedza też wielu restauratorów, którzy szukają czegoś nowego do sushi i sashimi, ale nawet jeśli była sake, to często w zupełnie innych opakowaniach, modernistycznych, futurologicznych, bez typowych japońskich flasz z pięknie wykaligrafowanymi etykietami, które bardziej kojarzą się z klaserem numizmatycznym niż barem. Najładniejsze butelki do sake, z kolorowego satynowego szkła o kształcie stożków, miała marka Ty-Ku, która pokazała także nowatorskie japońskie likiery.
Pokazano sporo odmian shochu. Nie mam złudzeń, raczej trunek ten nie zyska wielu miłośników, ale przynajmniej mogliśmy się przekonać, że jest robiony nie tylko z ryżu, lecz np. także ze słodowanego jęczmienia jak whisky, czy ze słodkich ziemniaków. Byli też producenci likierów japońskich, w tym słynnego śliwkowego umeshu – i tu już szansa na sukces jest, zwłaszcza w Polsce, gdzie lubimy słodkie śliwki.
Do pełni szczęścia zabrakło japońskiej whisky, może nie z Suntory czy Nikki, te firmy mają więcej zamówień z Europy niż przydzielonych na eksport butelek, ale mniejszych producentów, poza Japonią nieznanych (jak np. koncern Kirin z marką whisky Fuji Gotemba).

Karaiby
Rum oczywiście zawsze na ProWein leje się litrami, bo kto nie lubi rumu? Dotąd jednak karaibskie marki reprezentowali przedstawiciele – głównie francuscy i niemieccy, a także hiszpańscy. Tymczasem w tym roku wyrosła na ProWein wyspa z rumami z… Mauritiusa. Ten niewielki kraj pokazał nie tylko rum, bo też likiery oraz wódki z melasy. Może to nie było wydarzenie, ale ciekawy akcent.
Tradycyjnie oblegane było stoisko Dictadora. Najwyższej klasy rum z Kolumbii, z polskim kapitałem, z pięknymi kobietami na stoisku. Podczas wieczornego party była okazja żeby spróbować limitowanych edycji Dictador Vintage, które nie trafiają do sklepów. To bardzo limitowane edycje, rum pierwsza klasa. Poza rumem Dictador oferuje kawę i cygara, a do tego dołączyć ma czekolada.
Oryginalną ofertę rumów poukładanych w kolekcje, w tym wiele single cask, pokazał debiutujący duński bottler, firma Ekte, która ma obecnie w ofercie m.in. rumy z: Panamy, Jamajki, Nikaragui czy Gujany. Nie zabrakło nowatorskich eksperymentów, np. Rhum J.M. z Martyniki, starzony w beczkach po: koniaku, kalwadosie i armaniaku. Na ProWein prezentowały się tak znane marki jak: Clemente czy Centenario, które wciąż nie mają w Polsce dystrybutora, choć podobno to kwestia niedługiego czasu… Bardzo oryginalne rumy pokazali Meksykanie, w tym np.: Villa Rica Single Barrel 23YO, Mocambo Single Barrel 20YO czy Mocombo Solera 50YO. W tym ostatnim przypadku nie bardzo chce mi się wierzyć, że w bardzo wilgotnym klimacie Veracruz, skąd pochodzi producent, ten rum leżakował aż pięćdziesiąt lat w beczkach, bardziej prawdopodobne jest, że pięćdziesiąt lat temu uruchomiono solerę, choć pani na stoisku zapewniała mnie, że to naprawdę pięćdziesięcioletni unikat. Wziąłem próbkę do domu, wrócę do tego rumu raz jeszcze na spokojnie.
Pierre Ferrand pokazał nowe rumy z serii Plantation, które finiszują w beczkach po koniakach, m.in. Plantation Guatemala & Belize Gran Añejo, a także zupełnie udany rum infuzjowany ananasem, potem redestylowany – Plantation Pineapple. Rumów infuzjowanych w ogóle było bardzo dużo, większość tego jednak raczej nie zdobędzie szerszego uznania.

Francja
Niby z roku na rok przybywa na ProWein producentów koniaków, armaniaków i kalwadosów, ale większość z nich to firmy bardzo małe, wręcz debiutanci. Dysponują wprawdzie zasobami starych beczek, bo ich ojcowie i dziadkowie robili eau-de-vie dla wielkich negocjantów, ale nie mają zupełnie doświadczenia w kupażowaniu. Ich koniaki nawet nieźle oddają charakter terroir, ale zachwycać się nimi trudno. Jeśli producent ma winnice w Grande Champagne, to można być na 99% pewnym, że zaoferuje ciężki koniak o aromacie tytoniu, jeśli akurat jego winogrona rosną w Borderies, to zabutelkuje lekki koniak o aromacie fiołków itd. Małe jest piękne, ale nie zawsze najlepsze. Największych producentów na ProWein nie ma. Średniacy nie pokazali wiele nowego. Z nowych na rynku zwrócił moją uwagę Pierre Lecat, zwłaszcza jego koniak XO, no i ma świetne Pineau des Charentes. – Do niedawna wszystko, co wydestylowaliśmy, dostarczaliśmy do takich marek jak Martell czy Courvoisier, dopiero w 2012 roku odważyliśmy się zabutelkować pierwszy własny koniak – mówi Yann Hamonou, który odpowiada za sprzedaż w rodzinnej firmie Lecat. Bardzo atrakcyjnie zaprezentowała się w tym roku firma Tessendier & Fils, właściciel takich marek jak: Park, Campagnère, Buisson i Breuil. Park Vintage 1970 był najlepszym koniakiem jaki próbowałem na tegorocznym ProWein. I jest to także znak czasu – coraz lepsze są koniaki rocznikowe, zwłaszcza od małych producentów. Tu można znaleźć czasami perełki. Dobre kupaże wciąż są domeną największych i nie bardzo wiem, po co w ogóle konkurować z dużymi firmami zwłaszcza na półkach z ofertą klasy VS, VSOP. No ale każdy próbuje z nadzieją – poniekąd słuszną – że klient skusi się na nowość. Tyle, że skusi się jeden raz, a niesprzedane zapasy zostaną w butelkach, zamiast dalej w spokoju dojrzewać i nabierać wartości w beczkach. – Pokazywać tradycję, potencjał terroir i mądrze korzystać z zapasów piwnic, dla małego producenta, to jedyny sposób na sukces w świecie koniaku – mówi Jérôme Tessandier, który osobiście nadzoruje proces kupażowania koniaków Park.
Z producentów kalwadosów na uwagę zasługiwali Christian Drouin i Marcel & Lea Faucheur. Drouin to firma obsypywana co roku złotymi medalami, wielka klasa w świecie kalwadosu. Zaskoczyła mnie jednak oferta malutkiej i nieznanej firmy Marcel & Lea Faucheur. Znałem ich, co roku są na ProWein, ale tym razem pokazali kalwadosy, które leżakowały po 20 i 30 lat. Wspaniała słodycz jabłek i głębia beczki z Limousin. W przeciwieństwie do Drouina nie eksperymentują z beczkami po sherry.
Jeśli chodzi o armaniak, to bynajmniej tu czas także nie stoi w miejscu. Oczywiście, wciąż mocną pozycje mają edycje vintage, wszak z tego region słynie. Świetne armaniaki rocznikowe można było spróbować na stoiskach Castarède czy Sempé, moją uwagę zwróciła jednak oferta firmy Uby z regionu Bas-Armagnac. Znałem ich wcześniej, ale zaskoczyli mnie niezwykle nowoczesną nową estetyką butelek, tak innych od tradycyjnych flasz typowych dla tego trunku. Żadnych roczników, żadnych oznaczeń typu XO, wypuścili cztery armaniaki, które na butelce wskazują na ich profil: Ubu Sweet, Uby Medium, Uby Long, Uby Extra Long. Nie są wiekowe, Extra Long jest najstarszy i ma dwadzieścia lat, ale też sądząc po butelkach – adresowane są do młodego konsumenta. Odważnie, bo jaki procent młodych konsumentów potrafi odpowiedzieć na pytanie: co to takiego armaniak?

Włochy
Ofensywa grappy była tak wielka, że straciłem niemal cały pierwszy dzień na degustowaniu tych trunków. Właściwie źle mówię, nic nie straciłem, a wiele zyskałem, bo grappa wciąż zaskakuje i jest jednym z najbardziej innowacyjnych trunków. Jeśli Francuzom po stu latach przyszło do głowy, że można zmienić kształt butelki armaniaku, to Włosi w ciągu czterdziestu lat wynieśli swój bimber na poziom olimpijski.
Największe stoisko tradycyjnie miało Marzadro. Nowością była m.in. pierwsza na świecie grappa starzona nie w beczce, lecz w kamiennej amforze, w której leżakowała przez dziesięć miesięcy. Lekka, kwiatowa, niemal słodka, z wytłoczyn winogron muscat.
Na mnie największe wrażenie zrobiły grappy firmy Castagner z regionu Wenecji. Stosują m.in. beczki po sherry, ale też z hiszpańskiego czy włoskiego dębu, ale przede wszystkim wprowadzili innowacyjną technologię odsysania powietrza z wytłoczyn, dzięki czemu przed rozpoczęciem fermentacji mogą leżeć przez kilka miesięcy. Podobno to wyzwala dodatkowe aromaty. Ich Castagner Fuoriclasse Leon Riserva 14 anni to grappa cudowna, no ale leżakowała w beczkach przez czternaście lat, co jest ewenementem. Inna niezwykła innowacja, to pieczenie pulpy wytłoczyn przed fermentacją, ich wypalanie. – Lubię kawę i ona była dla mnie inspiracją – mówi mistrz destylacji i właściciel firmy, Roberto Castagner. – Ziarna kawy są wypalane, co nadaje wspaniały aromat. Szukając nowego pomysłu na grappę, przyszła mi do głowy własnie kawa. Efektem tego jest niesamowita grappa Castagner Torba Nera 12 anni.
Inne ciekawe grappy prezentowane na ProWein to np.: Marco Bonfante Grappa Eclisse (cabernet sauvignon i barbera, cztery lata w dębie francuskim), Dellavalle Grappa Affinata in Botti da Porto (wersja cask strength, rocznikowa – rok 2002 – z beczek po porto, niezwykle słodka), a zwłaszcza ich Dellavalle Grappa Affinata in Botti da Picolit (beczka po likierowym winie, rocznik 2003, aromaty pomarańczy) czy też ciekawe grappy z lokalnych szczepów z Piemontu, jak palaverga czy erbaluce, które oferowała firma Beccaris.

Gin
Gin z beczek po sherry, porto, maderze? To już było. Ale gin zrobiony z destylatu z agawy, albo z destylatu z jabłek? To kompletna nowość. Innowacyjność w świecie ginu nie zna granic. O ile jednak według mnie beczki po winach są złym pomysłem, to eksperymenty z innymi destylatami niż zbożowy wypadają nader pomyślnie.
Dla mnie wydarzeniem jest Le Gin z oferty Christian Drouin, jest to mieszanka destylatu zbożowego i jabłkowego, jaki producent używa do swoich kalwadosów. Ciekawa mieszanka ziół i przypraw, ale przede wszystkim ta obecność jabłek sprawia, że mamy do czynienia z produktem niespotykanym. Równie innowacyjny był prezentowany na meksykańskim stoisku Gracias a Dios Gin, choć tu wpływ destylatu nie jest tak wyczuwalny, ciekawostką jest jednak, że poza spirytusem z agawy espadon, z której robi się mezcal, użyto tu wyłącznie lokalnych, meksykańskich, składników. Efekt jest egzotyczny.
Piękną kolekcję ginów pokazała niemiecka firma Gansloser – ich Black Gin ukazuje się w tradycyjnej edycji, ale także rocznikowych i bożonarodzeniowych, z dodatkiem przypraw typowych dla ciast świątecznych i pierników. Ciekawie przedstawia się także oferta ginów ze Szwecji, np. ostry (trzy rodzaje pieprzu) PiGin czy starzony w beczkach z drewna jałowcowego gin Runa. Z angielskiej monotonii wyróżniały się giny destylarni Old St. Andrews (znanej z whisky), może nie tyle jakością, co wspaniałymi, kolorowymi, wielościennymi butelkami. Ich barwna kolekcja to już trzy giny – Pink 47, Pink Royal i Blue 42, choć według mnie ten pierwszy, Pink 47, od którego zaczynali, jest najlepszy.
– Dziś gin to zupełnie inny alkohol, niż jeszcze dekadę temu i coraz chętniej sięgają po niego kobiety – mówi Ylva Binder, która od lat zajmuje się produkcją ginu. – Jednocześnie gin daje nieograniczone pole dla eksploracji, eksperymentowania, mieszania różnych składników. W Düsseldorfie Ylva Binder prezentowała PiGin, a także rabarbarowy likier Rhuby i typowe szwedzkie sznapsy. Wszystko własnej roboty.
Bardzo dużo było ginów infuzjowanych, według mnie jednak to się nadaje wyłącznie do koktajli, więc trudno oceniać próbując przy stoisku w temperaturze 20 stopni, bez żadnych składników do miksowania.

Wódka
Tu w tym roku rozczarowanie. Bardzo mało nowych wódek, a jak są, to w rosyjskim stylu. Niezła rosyjska Kurant Vodka, ale to pszeniczna klasyka. Korzystnie zaprezentowała się nowa wódka z Kalisza, z AWW – Beringov, mocno promowana na targach. Na stoisku łotewskiej Amber Beverage Group, która produkuje m.in. Stolichnaya, można było spróbować wódki Killer Queen, robionej pod wyłączne zamówienie muzyków z grupy Queen. Robi bardzo dobre wrażenie, ale zwykły śmiertelnik jej nigdy nie spróbuje. Panuje wyraźna moda na „wódki ekologiczne”, z wyselekcjonowanych upraw – głównie pszenicy – moda, której nie rozumiem, i która w ogóle nie przekłada się na jakość tych wódek. Z racji obecności wielu wystawców zza mórz i oceanów, nie brakowało wódek z melasy, niektóre nawet w ładnych butelkach, ale to jedyne, co można o nich powiedzieć dobrego. Najlepszą na targach wódką była destylowana w Lesznie, ale zestawiana w Hiszpanii, Krova. To jednak nie żadna nowość, jej premiera miała miejsce ponad trzy lata temu.
– Dobra wódka musi mieć taki aromat i tak smakować, żeby dało się ją z przyjemnością pić w pokojowej temperaturze. Sam nie chłodzę wódki, jeśli jej zapach mnie odrzuca, to znaczy, że nie warto jej pić – mówi Karol Kubicki, dyrektor ds. sprzedaży w AWW.

Whisky i whiskey
To nie są targi whisky, ale w tym roku nawet trochę szkockich się pojawiło, choć bardziej widoczni byli Irlandczycy. Kilku niezależnych bottlerów, przede wszystkim Angus Dundee i Duncan Taylor, ale też ciekawe dwie kolekcje przedstawił Lombard. Przy stoisku Pierre Ferrand przycupnął dystrybutor Mackillop’s Choice. Było dużo niemieckiej whisky, szkoda jednak o niej pisać. Była pierwsza whisky węgierska – Agardi Single Malt, od razu dwunastoletnia! Smak jednak bardzo płaski, słodowo-waniliowy. Była i polska whisky, z polskiego dębu, na stoisku Piaseckiego (na razie w wersjach próbnych). Były francuskie La Martiniquaise i hiszpański Beveland z ich blendami. Ale przede wszystkim można było spróbować całkowicie unikatowych edycji Tullibardine, whisky starzonych po francuskim fine de Bourgogne (jest to destylat osadów drożdżowych pozostałych po produkcji win z Burgundii). To wspólne przedsięwzięcie Tullibardine i najbardziej utytułowanego producenta fine de Bourgogne – rodzinnej firmy Jacoulot. Dostępne są trzy wersje: #1 (trzyletnia), 13YO i 18YO. Oczywiście whisky Tullibardine tylko finiszowały w tych francuskich beczkach, wpływ słodkiego, winnego destylatu jest jednak bardzo wyraźny. Nie będzie to moja ulubiona whisky, ale cieszę się, że mogłem spróbować tych unikatowych wypustów.
Mocno swoja obecność zaakcentowali Irlandczycy, oni jednak na ProWein są każdego roku. Zbierają zresztą żniwa aktywności promocyjnej, irlandzka whisky jest najszybciej rosnącą kategorią w tym biznesie. Poza tym można było znaleźć pojedyncze butelki bourbonów, rye whiskey czy whisky kanadyjskiej – głównie w ofercie dystrybutorów i właściwie żadnych nowości.

Inne ciekawostki
Największe odkrycie ProWein 2016 to dla mnie destylat zrobiony w całości z imbiru, bez dodatku cukru, tylko imbir i drożdże. Michael Mayer ze 120 kg imbiru uzyskuje… 0,3 l destylatu o mocy 40%. Próbował innej technologii, gotował imbir, ale wtedy wydajność była jeszcze niższa – 570 kg imbiru na butelkę 0,5 l. – Niestety, nie stać mnie na te eksperymenty, mogę wprowadzać na rynek tylko pojedyncze butelki – wyznaje z żalem Michael Mayer. Zastanawiam się, czy nie zużył więcej imbiru na pół litra okowity, niż przez cały rok sprzedaje stojący obok mnie Lidl. Butelka tego Ingwerbrand kosztuje tysiąc euro. Zapewniam jednak, że smaku nie da się zapomnieć.
Old Polish Vodka zaprezentowała bardzo polski trunek – Samogon Podlaski Palony – wydestylowany z prażonych ziaren zbóż, mocny, wyrazisty, cieszył się dużym zainteresowaniem, smakuje zacnie. Tu też można było znaleźć polskie wódki smakowe i nalewki. Firma Jantoń pokazała po raz pierwszy za granicą kolekcję swoich pięciu nalewek Dobrońska. Na stoisku AWW można było spróbować specjalnej edycji, wybornej, wieloowocowej Ratafii DeLuxe. Piasecki tradycyjnie prezentował okowity miodowe, w tym starzoną ponad trzy lata w polskim dębie Bairille. Polska okowita miodowa ma już zresztą konkurencję, w Düsseldorfie miałem okazję próbować destylatu z miodu z niemieckiej destylarni Edelbrennerei Schloss Neuenburg.
Ukraińska producent Galicia przedstawił koszerny destylat z rodzynek – Pesahovka Lehaim. Dwukrotna destylacja, a efekt… bimbrowaty. Do Samogonu Podlaskiego mają daleką drogę.

Za rok targi ProWein w Düsseldorfie w dniach 19-21 marca. Już odliczam czas.

To moje subiektywne oceny na podstawie notatek z degustacji ponad 250 alkoholi podczas tegorocznych targów ProWein.

Najwyżej ocenione produkty
1. Castagner Fuoriclasse Leon Riserva 14 anni (grappa, Włochy)
2. Dictador 1979 (rum, Kolumbia)
3. Michael Mayer Ingwerbrand (okowita, Niemcy)
4. Gansloser Wildhimbeerbrand (okowita, Niemcy)
5. AWW Ratafia Deluxe (likier, Polska)
6. Castagner Torba Nera 12 anni (grappa, Włochy)
7. Park Vintage 1970
8. Marcel & Lea Faucheur 30 ans (kalwados, Francja)
9. Killer Queen (wódka, Łotwa)
10. Castarède 1966 (armaniak, Francja)

Najbardziej innowacyjne produkty
1. Michael Mayer Ingwerbrand (okowita, Niemcy)
2. Castagner Torba Nera 12 anni (grappa, Włochy)
3. Koch Madrecuishe (mezcal, Meksyk)
4. Christian Drouin Le Gin (gin, Francja)
5. Gracias a Dios Gin (gin, Meksyk)
6. Runa Aged Gin (gin, Szwecja)
7. Piasecki Bairille (okowita, Polska)
8. Hijos de Villa Mezcal Joven with a Pear (likier, Meksyk)
9. Old Polish Vodka Samogon Podlaski Palony (wódka, Polska)
10. Uby Bas Armagnac (armaniak, Francja)

 

Scroll to Top
Spirits logotyp czarny

Dostęp zablokowany

Nie spełniasz wymogów dotyczących wieku użytkowników strony.
Spirits logotyp czarny

Czy ukończyłeś/aś 18 lat?

Treści na tej stronie przeznaczone są wyłącznie dla osób dorosłych.