Na półce baru Latem na Rynku Starego Miasta w Warszawie wypatrzyłem kolekcję starych whisky Bowmore, które po 2011 roku zostały zastąpione przez nowe – nie tylko opakowania, bo tak naprawdę przez zupełnie nowe whisky (może poza wersją 25YO). Nieco przypadkowe spotkanie z zakurzonymi butelkami Bowmore miało zatem nostalgiczny charakter, ale też degustacji towarzyszyło przekonanie, że oto uczestniczę w czymś niecodziennym, trochę jakbym wygrzebał te butelki na pchlim targu. Spisałem w notesie wrażenia z tego wieczoru.
Bowmore Darkest (43%) butelkowany był bez podania wieku, jednak można przyjąć, że średnia wieku wynosiła ok. 12 lat. Do starzenia wykorzystano beczki po sherry, której aromat jest dominujący w palecie – wiśnie i czekolada, tylko odrobina torfu. Za to w ustach torf już ofensywny, poza tym miód i sól. Im dalej, tym więcej tej soli, choć w finiszu powraca też sherry. Bardzo ciekawa whisky, z jednej strony morska, surowa, wyspiarska, z drugiej – elegancko zaokrąglona przez likierowe wino.
Bowmore Mariner 15YO (43%) w nosie pieczone ciasto drożdżowe i powidła wiśniowe, torf bardziej wyczuwalny niż w wersji Darkest. W ustach najpierw zaskakująco delikatnie, owocowo, czuć nektarynki, ale po chwili uderza nie tylko torf, ale też jod, gencjana. Finisz znów łagodny, owocowy, tym razem czuć lichii. Ciekawa, ale brakuje w niej harmonii.
Bowmore 16YO Limited Edition 1989 (51,8%) butelkowana z mocą beczki. W nosie drożdże, słód, torf, ale też orzeźwiająca limonka. W ustach jest zaskakująco gładka i delikatna, wcale nie czuć jej mocy. Pojawiają się nietypowe dla Bowmore nuty leśne – mech i sosna, oczywiście także torf, ale w niewielkim stopniu. I bardzo dużo soli, za dużo – zdominowała zupełnie finisz.
Bowmore 17YO (43%) ma niezwykle przyjemny aromat – orzech włoski, trawa, ziemia, torf. W ustach bajecznie delikatna, słodka, czuć maliny, papaję. Mało soli, mało torfu. A finisz to już egzotyka, nie wiem, co tam są za owoce, ale na pewno tropikalne, może mango, kokos… Jest cudownie inna niż whisky z Islay.
Bowmore 25YO (43%) ma złożony aromat, w pierwszej chwili słodki – miód maliniak, ale są tu także: słód, drożdże, w niewielkim stopniu torf (porównywalnie do wersji 17YO). W ustach nie czuć soli, jest bardzo łagodna, również są tu tropikalne owoce, egzotyka – mango, lichii. Trochę jej brakuje dębowej głębi. Finisz przyjemny, ale niezbyt długi – w nim czekolada i ziarna kawy.
Przy czym nowej wersji Bowmore 25YO dawałem notę
ta wydaje mi się bardziej płaska, ale być może to wina oksydacji, sądząc po banderolach stoi w barze otwarta od około czterech lat.
Przyjemne doznania, bynajmniej nie tylko wspomnieniowe.