Jeszcze pięć lat temu taka książka nie mogłaby powstać. Nie byłoby tylu whisky do opisania, a na pewno nie w świecie single malt. Ostatnie lata, to eksplozja popularności whisky – i to nie tylko w jej macierzy, czyli Szkocji i Irlandii (oraz USA i Kanadzie). Przykładowo, obecnie w Niemczech działa więcej destylarni whisky niż w Szkocji, a wszystko są to młode firmy, które wyrosły jak grzyby po deszczu na fali ogromnego boomu. W 2012 roku eksport szkockiej whisky przekroczył 4,5 mld funtów, co sekundę 40 butelek jest eksportowanych za granicę. Ta eksplozja zainteresowana nie tylko wynika z mody na single malty i na eksperymenty z leżakowaniem w różnego rodzaju beczkach, zawdzięczamy ją w dużym stopniu rynkom azjatyckim, w szczególności Indiom i Chinom, które nie tylko odkrywają smak destylatu ze słodowanego jęczmienia, ale też sięgają po drogie, limitowane edycje, traktując picie whisky jako swego rodzaju wyznacznik społecznego awansu.
Książka „1001 whisky, których warto spróbować” ma ponad dwudziestu autorów i obejmuje whisky z całego świata, także blendowane. Redaktorem tomu jest Dominic Roskrow, znany dziennikarz w świecie whisky. Książka pomyślana jest jako swego rodzaju leksykon, kompendium wiedzy, trunki podzielone są regionalnie (Szkocja, Irlandia, USA, Kanada, Japonia, Europa i reszta świata), a w obrębie regionów alfabetycznie, co samo w sobie jest nietypowe, gdyż zwykle stosuje się bardziej szczegółowy podział na regiony typu: Higland, Lowland, Islay itd. Dziś jednak różnorodność whisky niewiele ma wspólnego z jej terroir – regionem. Niby metoda produkcji zawsze jest taka sama – zboże, woda i drożdże poddawane są fermentacji, następnie destylacji i starzeniu w beczkach. A przecież każda whisky jest inna – i to jest w niej fascynujące. Jedne są bardziej torfowe, inne kwiatowe, jedne mają nuty czekoladowe, inne owocowe czy tytoniowe. Każda destylarnia ma swój styl, zależny od aparatów do destylacji, doboru zbóż (w Szkocji króluje jęczmień, w USA – kukurydza, ale przecież wykorzystuje się też żyto czy pszenicę), wyboru beczek (czy dąb amerykański, a jeśli tak to jak wypalony, i czy pierwsze napełnienie, czy kolejne, a może beczka po sherry, a jeśli po sherry to odmiany oloroso czy fino, a może pedro ximenez – wybór jest ograniczony wyobraźnią producenta), ale też miejsca, bo inaczej smakują whisky z gór, inaczej z wysp itd. Książka „1001 whisky, których warto spróbować” świetnie odzwierciedla to bogactwo. Każda whisky jest szczegółowo omówiona i towarzyszy jej nota degustacyjna, wartością samą w sobie są zamieszczone tu fotografie (nie tylko butelek!).
Odwiedzając bary w różnych krajach, dawno zauważyłem, że w tych lepszych zwykle leżą książki o alkoholach. Zawsze bardzo mi się to podobało, uważam, że książka może wabić klienta nie gorzej niż zawieszone na ścianach plakaty. Marzy mi się, że taki leksykon znajdzie się na kontuarze każdego dobrego baru serwującego whisky.