to polski odpowiednik francuskiego kalwadosu i tak tez w latach PRL oraz w latach 90. XX wieku była u nas nazywana. Może nie do końca odpowiednik, bo do jej produkcji wykorzystuje się nasze lokalne odmiany jabłek, a w Polsce odmian tych jest ponad 10 tysięcy, tj. ok. 1/3 wszystkich odmian jakie występują na świecie. A mimo tak wielkich plantacji, praktycznie nie ma dziś w naszym kraju ani jednej szeroko dostępnej jabłkowej okowity. A przecież są one produkowane chętnie konsumowane i wytwarzane w naszej części świata, m.in. w: Niemczech, Austrii, Czechach, Słowacji, Węgrzech, Bułgarii, Rumunii, Mołdawii, oczywiście we Francji. Warto tu przypomnieć zapomniane, a zupełnie przyzwoite krajowe marki: Złota Jesień, Złota Reneta (obecnie występuje tanie wino o takiej nazwie) czy Ognisty Ptak. Dziś Polskie jabłkowice nie są produkowane na szerszą skalę. W ofercie internetowej można jeszcze znaleźć Old Apple Brandy z zamkniętej obecnie małej gorzelni w Nieszawie, spędziła osiemnaście lat w beczkach i jest bardzo nasycona taninami dębu. Poza tym jabłkowice nadal wytwarzane są w okolicach Łącka, który to region dziś można uznać za stolicę odradzających się tradycji wyrobu owocowej okowity. Wiele tych trunków powstaje jednak na zasadach bimbrowniczych. Manufaktura Maurera z Łącka – jedyny legalnie działający tu producent okowit – ma w ofercie jabłkowice rocznikowe aż z czterech różnych odmian jabłek: Rubinola, Cesarz Wilhelm, Golden Delicious oraz z łąckich jabłek bez określenia gatunku. Wszystkie są niezłe, aromatyczne, mocne (po 50%), ale powiedzmy sobie szczerze – do kalwadosu ciągle droga daleka.