ProWein 2014 – relacja z Dusseldorfu

Wróciłem właśnie z Dusseldorfu, gdzie przez trzy dni trwały targi ProWein, gigantyczna alkoholowa impreza. Uczestniczyło w tym roku 4800 wystawców z 50 krajów, spodziewanych było ok. 45 tys. odwiedzających, wyłącznie branżowców, bo zwykli ludzie nie mogą kupić biletów. Oczywiście na każdym z tysięcy stoisk można było degustować alkohole, łącznie podejrzewam, że na wszystkich stoiskach prezentowano co najmniej 40 tys. różnych gatunków win i ponad tysiąc szampanów w osobnej „Champagne Launge”. Wina podzielone były według krajów: Portugalia, Hiszpania, Francja, Niemcy, Austria oraz w osobnych pawilonach producenci z Ameryki Południowej i Północnej, Izraela, Libanu, Nowej Zelandii, RPA oraz w jeszcze innym pawilonie z: Gruzji, Grecji, Chorwacji, Luksemburga, Mołdawii, Szwajcarii, Słowenii, Czech, Tunezji, Turcji i Węgier. Do tego osobny wielki pawilon ze spirytualiami, hala 7.a, najbardziej mnie interesująca. Najpierw jednak zagłębiłem się w pawilon francuski, bo tu poza producentami win schowali się mniejsi wytwórcy: koniaków, armaniaków i kalwadosów oraz likierów. Zacząłem od rozmowy z panem Jeanem Rogerem Groult, który poczęstował mnie omszałym kalwadosem z piwnicy swego dziadka i był to najlepszy kalwados w moim życiu. Ciekawą ofertę armaniaków z Chateau de Laubade przedstawił mi pan Denis Lesgourges. Dalej miałem okazję rozmawiać z twórcą marki koniaków Laurent Jouffe, pan Laurent kontynuuje rodzinne tradycje, ale jego rodzice i dziadkowie robili kalwadosy pod marką Marcel & Lea Faucher. Obecnie firma ma w ofercie zarówno własne koniaki jak kalwadosy, a także winnice w regionie Grande Champagne i sady jabłkowe w Normandii i dwie destylarnie. Ciekawe armaniaki przedstawiła firma rodzinna Vignobles Fontan, wrażenie zrobił na mnie zwłaszcza armaniak sprzedawany z mocą beczki z 2006 roku, 50,2%, bardzo oleisty i choć młody, przesiąknięty taninami dębu. Kończąc zwiedzanie pawilonu z francuskimi winami, zaszedłem jeszcze do stoiska Domaine des Persenades, nie tylko spróbować ich rocznikowych armaniaków, ale przede wszystkim słynnego gaskońskiego Floc – likieru na bazie armaniaku, wina i soku z winogron. Jest zupełnie różny od Pinneau z regionu Cognac, nie tak słodki, orzeźwiający, bardzo dobry zarówno w wersjach białej, jak i czerwonej, nie starzony, podawany głównie jako aperitif.

Zanim dotarłem do hali z alkoholami mocnymi, przemknąłem jedynie przez pawilon austriacki, gdzie oczywiście także poukrywani byli producenci okowit i innych wspaniałości. Tu miałem okazję skosztować bodaj najlepszej w moim życiu śliwowicy z firmy Andre Christon, wydestylowanej w 1964 roku, zachowującej wciąż moc 48%, a jaką ma w sobie słodycz, jaką głębię owoców! Nie mogłem też przejść obojętnie obok sympatycznych panów z firmy Horvath’s, którzy przedstawiali m.in. swoją wódkę z ziemniaków o prostej nazwie Kartoff oraz znakomity likier z orzechów laskowych na jej bazie. Musi ci t być jakiś zupełnie inny gatunek ziemniaka, niż u nas, bo wódka w ogóle nie ma ziemistego posmaku, tak charakterystycznego dla wódek Chopin czy Luksusowa. Przeciwnie – jest tak słodka, jakby zrobiono ją z melasy. Potem jednak miałem okazje próbowania kilku innych austriackich i bawarskich wódek ziemniaczanych, są podobnie słodkie. Musi być, że to zasługa słodkiej odmiany warzywa.
Salon z destylatami mnie przytłoczył. To zaledwie mała część całości, a jednak… nie wystarczyłoby miesiąca żeby spróbować tu wszystkiego, pijąc po osiem godzin dzień w dzień… Podobno w tym roku salon z mocnymi alkoholami zgromadził dwa razy więcej wystawców, niż w roku poprzednim, strach pomyśleć, co będzie za rok… Przyjechało kilka firm z Polski, m.in.: Polanin ze Środy Wlkp., Piasecki z Olsztyna, Bartex z Torunia promował swoja markę Vodka.pl, wreszcie polski dystrybutor zorganizował międzynarodową promocje kolumbijskiego Dictadora – na wielką skalę, to była najlepsza ekspozycja w części poświęconej mocnym alkoholom, z urodziwymi hostessami w strojach policyjnych. Koncern Toorank prezentował wśród wielu innych swoich marek polski miodowy likier – Miodulę.
W pawilonie z mocnymi alkoholami zatonąłem, w sensie dosłownym, do końca targów. Na pewno na wielkie uznanie zasługuje oferta owocowych okowit firmy Vallender, szczególnie nowa seria, w której zaprezentowali destylaty z Afryki Południowej, z tamtejszych szczepów winogron i tam destylowane. Nie tylko są bardzo aromatyczne, ale zupełnie inne niż europejskie, choć ze znanych nam szczepów (m.in.: merlot, shiraz, sauvignon blanc), tu też popróbowałem różnych brandy z drożdży po dekantacji win, a także egzotycznych propozycji jak okowity z: cytryn, pomarańczy, bananów, imbiru, kakao… Po okowitach naszła mnie ochota na innego rodzaju egzotykę – rumy kubańskie Mulata (w tym 15-letnia) i brandy solera Suau (w tym 50-letnia, słodka niczym czekolada). Firma Kreuzritter, znana ze swoich znakomitych likierów i akwawitów, zaproponowała niezwykłą nowość – Madame Geneva Gin Blanc i Madame Geneva Gin Rouge, jałowcówki redestylowane z dodatkiem wina białego lub czerwonego, o mocy 44,4%. Nie powiem, że mnie to zachwyciło, ale pomysł oryginalny, zwłaszcza ten czerwony gin, choć jak dla mnie za mało jałowcowy. Obok Jankesi pokazali nowy Kentucky Straight Bourbon – Old Pepper, trunek czteroletni, bardzo słodki, wyraźnie kukurydziany.
Na dłużej wciągnęła mnie degustacja równych wersji whisky UUahouua, a właściwie wiesky jak producent, Markus Wieser, nazywa swój trunek. Jak na niemieckie warunki nawet dość długo odleżakowana (7 lat), starzona w beczkach po: pinot noir, bourbnie, sherry czy portweinie, choć bardziej niż whisky smakowały mi okowity Wiesera, zwłaszcza trestery, czyli niemieckie odpowiedniki grappy.
Z ciekawą, nowocześnie zaprojektowaną serią wódek 1310, wystąpiła rodzinna firma Janine & Philipp Landerl. Całkiem udana jest podstawowa wersja 1310 Pure, z organicznych upraw pszenicy, poza tym są wersje smakowe: różana, pigwowa czy bardzo oryginalna ogórkowo-melonowa. Swoją whiskey Cú Chulainn (a także likiery na jej bazie) prezentowali Irlandczycy, to trzyletni blend, na rynku od dwóch lat, nic szczególnego, ale z sympatycznymi panami z Irlandii nie wypadało nie wypić po szklaneczce.
Bardzo łagodną, destylowaną z pszenicy i ryżu, wódką AK-47, zaskoczyli Chińczycy. Nazwa przywodzi na myśl rosyjską wódkę Kalashnikov, ale tylko nazwa, smak jest bowiem całkowicie różny, o ile Kalashnikov to potężna wódka o nutach ogniska i prażonego ziarna, to AK-47 jest propozycją głównie do koktajli. A skoro przy Azji jestem, to w części poświęconej spirytualiom sporo miejsca zajęli Japończycy z prezentacją win ryżowych i owocowych, niestety nie przywieźli żadnych destylatów.
Za to wspaniałe wódki przywieźli Rosjanie, właściwie nie wódki, a samogony, jak je określił pan Igor Ostrowski, w Rosji nie mogą nazywać się wódką bo nie są rektyfikowane, przypominają nasz pomysł na wódki jednorodne (Polmos Siedlce) czy to, co robi Borys Rodionov, czyli Polugara. To się nazywa Derevenskyi Samogon, 42%, bardzo wyrazisty smak zbóż, cztery wersje: z owsa, jęczmienia, żyta i pszenicy. Zaskoczyli mnie Litwini z destylarni Alita, którzy prezentowali… francuska brandy i szkocka whisky, oczywiście pod własna marką, ale przecież mają własne świetne produkty, jak choćby destylowane z żyta Semane, trunek o mocy 50%, nie rektyfikowany.
Do kolekcji wspaniałych śliwowic zaliczyć należy długo leżakującą okowitę z dzikich odmian śliwy, która pokazał Michael Scheibel ze Schwarzwaldu. Tu też miałem okazję spróbować starzonej przez rok w 350 litrowych beczkach wódki It’s Woodka o mocy 50,5% i bardzo waniliowym aromacie oraz niezwykłego ginu finiszowanego w beczkach po sherry (czego to ludzie nie wymyślą!).
Trudno było nie spróbować wódki VOZ – pierwszej na świecie gazowanej wódki, z bąbelkami jak szampan i o smaku porzeczki jak kir royal. Na razie sprzedawana tylko w Wielkiej Brytanii, w segmencie super premium, w planach są inne smaki. Specjalny korek utrzymuje gaz w butelce także po otwarciu. Sporo czasu spędziłem z państwem Biljaną i Petrem Trajkovskimi, którzy przyjechali z gór Kozuf w Macedonii. Niedawno wystartowali z własną marką Traykovsky, ale podobno ich trzyletnia winogronowa brandy tak się spodobała, że jest podawana podczas spotkań w pałacu prezydenckim w Macedonii. Ich trunki są bardzo łagone w smaku, nie tylko brandy, także rakija czy mastika z dodatkiem anyżu.
Rozczarowałem się na stoisku Kvint, firmy z Republiki Naddniestrzańskiej. Chciałem spróbować 50-letniej brandy Kvint, okazało się, że mogą poczęstować najwyżej… dziesięcioletnią. Podziękowałem, zamiast tego spróbowałem ich niezłej pszenicznej wódki Volk. Bezwstydnie prezentowali swoje wódki Kvintoff, których logotyp, kształt butelki i projekt etykiety jako żywo przypomina Nemiroffa. Gdy o to spytałem, usłyszałem, że o każdej wódce, która w nazwie ma OFF można powiedzieć, z przypomina Nemiroffa. Kiedy przyznałem się, że byłem w zeszłym roku w Mołdawii, od której oderwała się separatystyczna prorosyjska Republika Naddniestrzańska, rozmowa niebezpiecznie zeszła na tematy geopolityczne. Wycofałem się, gdy zrobiło się już mało sympatycznie, zwłaszcza że miłe panie obok polewały wspaniałą rosyjską pszeniczną wódkę Kremlin.
Na długi czas pochłonęła mnie degustacja trunków firmy Liebl, znanej z okowit, ale ostatnio wypuścili bardzo udany Bavaria Dry Gin (46%) oraz linie whisky Coillmór Bavarian Single Malt. Są to młode destylaty, po ok. cztery lata w różnych beczkach, cóż – daleko im do szkockich, ale imponuje mi niemiecki wysiłek by zaszczepić whisky na własnym gruncie. Seria obejmuje: Coillmór American Oak z 2009 roku z beczek po bourbonie, oraz whisky typu single cask: torfowaną Coillmór Peated Bourbon Cask, dość wytrawną Coillmór Sauternes Cask, przesyconą smakami wina Coillmór Port Single Cask oraz potężną Coillmór Port Cask Strength (2009, 56,5%), która otwiera się owocowo dopiero po dodaniu wody. Spróbowałem też słodowo-drożdżowego New Make z torfowanego jęczmienia.
Dużo czasu spędziłem na degustacji trunków z Ameryki Południowej, nie sposób wymienić wszystkiego, wspomnę tylko wspaniałe leżakujące w dębinie brazylijskie Cachaçy marki Magnifica (w tym jedna 15 lat w Solerze, inna leżakująca w beczkach po bourbonie, jeszcze inna w beczkach z tropikalnego drewna Ipê), również brazylijski młody rum o bananowym smaku Esprito de Minas Aguardente de Cana czy kolekcję najwyższej klasy peruwiańskich pisco firmy Barsol, z wielu różnych szczepów winogron, najczęściej południowoamerykańskich, zarówno z wytłoków, jak i z całych winogron. Przyznam, że ich aromaty mnie kompletnie zaskoczyły, są nie tylko dalekie od grappy, ale też od tego, co zapamiętałem z Peru. Pisco to wyrazisty, dość ostry alkohol, te zaś były kwiatowo-owocowe, o aromatach bliskich bułgarskiej muszkatowej rakiji czy grappie gewurztraminer, ale z nutami bananów, papai, nawet melona.
Na co najmniej dwie godziny dałem się uwieść Hiszpanom z firmy Beveland, która butelkuje pod własnymi markami trunki z całego świata. Ich nowość to doskonały słodki rum Relicario, z Dominikany, ale mnie zachwyciła przede wszystkim Krova. To jedna z najlepszych na świecie wódek, destylowana w Polsce!, zestawiana i butelkowana w Hiszpanii, na butelce są m.in. polskie znaczki pocztowe, polscy królowie, wódka ma wspaniały kremowy smak, robiona z ziemniaków i mieszanki zbóż z mocą 42%. jest też wersja z dodatkiem 13 ziół – Krova Botanical, bardzo przyjemna, ale ta podstawowa to jest Rols-Royce w świecie wódek. Ta sama firma ma też Mercedesa w świecie ginów, ich nowy produkt, już ozłocony medalami – Jodhpur Reserve Gin, spędził dwa lata w beczkach z amerykańskiego dębu, z dodatkiem ziaren kakao, wanilii i suszonych owoców, zupełnie różny od swojej podstawowej (też udanej) wersji Jodhpur London Dry Gin. Firma Beveland ma naprawdę przebogatą ofertę, m.in. własne blendowane whisky, rumy, więc wspomnę jeszcze tylko o słodkiej jak najlepsze tokajskie wina brandy solera Velloso, miałem okazję spróbować w wersjach 25- i 18-letniej.
Przemili państwo Reimers opracowali własny likier Hilaritas i wspólnie prezentowali go z uśmiechem na targach, dałem się skusić bardziej uśmiechom, bo nie przepadam za niemieckimi likierami ziołowymi, tymczasem ten jest godny uwagi – wanilia, anyżek, cynamon i… destylat z pomarańczy. A skoro już jestem przy egzotycznych destylatach, to ileż razy miałem w Dusseldorfie okazje próbować wódki z bananów, wcześniej niemal mi nie znanej. Smakuje jak przedestylowane mleczko dla dzieci – bananowa Milupa w wersji dla dorosłych, powyżej 40%.
Cóż dalej? Otóż na pewno wyróżnić można bawarski gin Granit o wyrazistym, ostrym, ziołowo-jałowcowym smaku, w starym stylu niemieckich jałowcówek. Jeszcze lepszy jest Bavarka Gin firmy Slyrs, ich absolutna nowość, a przy okazji trzeba też wspomnieć o wyjątkowo udaje ziemniaczanej Bavarka Vodka. U Slyrsa w ogóle długo zabawiłem, próbując kolejne ich single malty – podstawową trzyletnią starzoną w amerykańskim dębie oraz finiszowane w beczkach po sherry oloroso i pedro ximenez. Chyba jednak najbardziej z oferty Slyrsa zachwyciła mnie tarninowa okowita – Lantenhamer Schlehen (Lantenhamer i Slyrs to jedna firma).
Oferta Penningera była mi dobrze wcześniej znana, ale wypatrzyłem ciekawy destylat z orzecha laskowego (redestylowany), u Holendrów zabawiłem chwilkę przy likierach – herbacianym Teashu (nic szczególnego) i Stroopwafel (bardzo tradycyjny holenderski likier deserowy przypominający ich ciasto z cynamonem i karmelem).
Na kolejne dwie godziny porwały mnie dwie panie z firmy Pierre Ferrand, znanej wprawdzie z koniaków, ale oferującej też niezwykłą kolekcję rumów z całego świata, które skupują a potem dodatkowo przechowują we własnych beczkach po koniakach i butelkują pod marką Plantation. To są cudowne rumy, oczywiście inne z Barbadosu, inne z Jamajki, inne z Santa Lucia… itd. Dałem się uwieść słodyczy trunków i pięknym uśmiechom dwóch pań. Taki bar, jak stoisko Pierre’a Ferranda na targach ProWein, mógłby być w raju. Jeszcze człowiek nie pomyśli, czy wolałby dwudziestoletni rum z Barbadosu, czy edycję single cask rumu z Brazylii, a może coś z Panamy, a może z Trynidadu, a pni już wyciąga butelkę z Gwatemali. No i wyznam, że na rumach nie poprzestałem. Nie mogłem się też oprzeć koniakom, choć brałem tylko te najstarsze, m.in. limitowaną edycję Pierre Ferrand Ancestrale, złożoną z eau-de-vie, które leżakowały minimum 70 lat! Ale też marek, których Pierre Ferrand jest przedstawicielem, czyli koniaki Landy XO i Chatelier XO, kalwados Daron XO czy jeszcze na dokładkę rum Kaniche, a także wspaniały gin Citadelle Reserve, niemal tak dobry jak pity wcześniej Jodhpur Reserve.
Cóż, w końcu uciekłem z Raju, w końcu Pierre Ferrand nie ucieknie, jeszcze nie raz będzie okazja ich popróbować, mają międzynarodową dystrybucję, tymczasem na targi przyjechało wielu malutkich producentów z Niemiec i Austrii, ze swoimi wspaniałymi okowitami, i nie tylko, bo np. firma Marder zaskoczyła mnie swoją single malt whisky i ginem, choć nic nie przebije ich brandy z… pieczarek! Od dziecka nie cierpię grzybów, obrzydza mnie ich zapach, a pieczarek w szczególności, ale nie mogłem sobie odmówić kieliszeczka Marder Steinpilz Geist. Smakowało jak pieczarki, pan Stefan Marder moczy grzyby w spirytusie, a potem to redestyluje. Do mięs pewnie jak znalazł, wydaje się, że okowita z pieczarek świetnie pasuje do niemieckiej kuchni. Pan Stefan ma też wiele innych cudów, jak znakomita brandy z ziołami, też redestylowaną, jabłkowicę z jabłek Gravenstein, całkiem udaną piwowicę czy brandy redestylowaną z ziarnami kawy. No ale tak można by wymieć przy każdym. Na chwilę zmieniam smak, bo oto stoisko ma Castarede, uwielbiam ich armaniaki, częstują rocznikiem 1964, cóż – nota degustacyjna najwyższa z możliwych. Nie pierwszy raz na tych targach przyznana. A oto pan Rudolf Broch z rozwianymi włosami, ma naprawdę duży wybór owocowych okowit, próbuję kilku, ta z czarnego bzu przebija wszystko, dotąd najbardziej ceniłem węgierskie palinki z czarnego bzu, ale tak było, dokąd nie poznałem Rudolfa Brocha. Wystawia się na zbiorczym stoisku z innymi drobnymi producentami, nie znam dostatecznie dobrze niemieckiego i nie wiem, co to za owoc Zibärtle, okowita z tego pachnie śliwkowo, smakuje słodko, to od państwa z rodzinnej destylarni Fridolin Baumgarten, mają też znakomity trunek z drożdży i osadów winogron szczepu grauburgunder. U pana Brocha biorę jeszcze jeden kieliszek okowity z bananów i z czegoś, co nazywa się Hagebutten Geist, nie wiem co to, ale dobre, jego jabłkowice też są pyszne. Robię coraz mniej wyraźne zdjęcia, trudno złapać ostrość, świat się rozmazuje. Długo rozmawiam z miłym panem Ralfem Henrichem, razem z bratem robi okowity, ale eksperymentuje też z whisky single malt, która sprzedaje pod marką Gilors – jest finiszowana w beczkach po portweinie, sherry fino oraz w beczkach po whisky z Islay, i ta ostatnia jest najlepsza, smak morza i torfu, choć jęczmień nie był torfowany, samo drewno tak wiele oddaje młodemu destylatowi. Znów bananowa okowita, ale też truskawkowica, ale też jabłkowica i pyszna okowita z gruszek Williamsa. To jeszcze mirabelkowicę i okowitę z pomarańczy poproszę. Czego tu nie ma, żelazko na pasku, żądam hałasu, targi się kończą, ale nie wszyscy wyszli, mi się na przykład nie spieszy, panu z ukraińskiej firmy Tavria też się nie spieszy do domu. Siadamy przy jego stoisku, targi pustoszeją, pomału gasną światła, a je próbuję kolejnych brandy Tavria, a potem Jatone, a potem jeszcze trzech z nowej serii Alexx, którą promuje katalog ze zdjęciami roznegliżowanych pięknych Ukrainek. Rozmawiamy o sytuacji na Krymie, nie o polityce, o krymskich koniakach, które idą teraz w pizdu, to znaczy do Ruskich. Krym znany jest z upraw winorośli i produkcji winogronowych destylatów. Przeglądam wizytówki z targów, ale ta pana z Ukrainy gdzieś mi się zawieruszyła, nie pamiętam jak się nazywał, a szczodrze mnie na drogę obdarował swoimi koniakami.
Dla uczestników tragów komunikacja miejska była bezpłatna, a w samym mieście odbywało się wiele imprez alkoholowych, degustacji, knajp ci tu zresztą zatrzęsienie, na starym mieście właściwie są same knajpy, może jedna księgarnia i ratusz plus informacja turystyczna i trzy kościoły, poza tym bar na barze.
Przez trzy targowe dni spróbowałem… 170 nowych alkoholi. Nie pytam wątroby, co mogę dla niej zrobić, oczekuję, że ona zrobi cos dla mnie. Na przykład się zregeneruje. Do Dusseldorfu jechałem autobusem – w każdą stronę to 20 godzin meczącej jazdy.
Największe wrażenie zrobiły na mnie wódka gazowana i okowita z pieczarek. Wypatrywałem marchwiowej, bo Niemcy robią, ale nie trafiłem, jednak wiele zwyczajnie przegapiłem. Te 170 spróbowanych alkoholi, to mniej niż 5% tego, co było w mocnych trunkach prezentowane. Odwiedziłem może 1/4 wystawców w pawilonie 7.a, nie mam pojęcia, ilu producentów brandy de Jerez czy orujo ukrywało się wśród win hiszpańskich, a ile ciekawych aguardiente znalazłbym w pawilonie z winami portugalskimi itd. Tego się nie da ogarnąć ani oczami, ani innymi zmysłami tym bardziej. Właściwie niemal w ogóle pomijałem znane marki, które można znaleźć w barach. Szukałem nowości, rzadkości, rarytasów. Notowałem każdy smak, każdemu trunkowi przyznawałem noty degustacyjne, robiłem zdjęcia, z czasem wszystko, co ciekawe opiszę. Najwyższe z możliwych not dostało kilka trunków: kalwados Roger Groult Doyen d’Age, armaniaki: Laubade XO i Castarede 1964, śliwowica: Andre Christon Zwetchge 1964, pisco Barsol Italia, wódka Krova, giny: Jodhpur Reserve i Citadelle Reserve, rumy: Plantation Barbados XO 20th Anniversary, Plantation Guatemala XO Single Cask i Plantation Santa Lucia 2003, koniak Pierre Ferrand Ancestrale oraz okowita z czarnego bzu Manufaktur Broch Holunderbrand. Dwa razy dłuższa byłaby lista trunków bliskich doskonałości.
Cóż, chyba muszę za rok znów odwiedzić ProWein.

 

Scroll to Top
Spirits logotyp czarny

Czy ukończyłeś/aś 18 lat?

Treści na tej stronie przeznaczone są wyłącznie dla osób dorosłych.