Gorzelnia Glen Garioch ma ponad 200 lat i ulokowana jest w regionie Highland, w miasteczku Oldmeldrum. Oficjalnie założona w 1797 roku, jednak wcześniej przez kilkanaście lat działała nielegalnie. To najbardziej na wschód wysunięta destylarnia w Szkocji. Firma wielokrotnie zmieniała właścicieli, początkowo należała do rodziny Leith, potem część udziałów wykupił William Sanderson, twórca kupażu VAT 69. Przez jakiś czas należała do Bowmore, obecnie właścicielem jest japoński koncernu Suntory. Glen Garioch to mała destylarnia, działają tu tylko dwa alembiki, produkcja to ok. 240 tys. butelek rocznie. Do 1995 roku produkowano whisky na torfowanych słodach jęczmiennych, a od 1997 roku w ogóle nie używa się torfu, dlatego poszczególne roczniki bardzo się różnią. Z powodu zmian form własności w ostatnich latach, na rynku dostępnych jest wiele bardzo różnych odmian tej whisky.
Podczas degustacji w warszawskim Bristol Clubie, które poprowadził pan Jarosław Buss, właściciel firmy Tudor House, będącej importerem tej whisky, można było spróbować najnowszych edycji tej whisky: Virgin Oak, 15YO Renaissance 1st Chapter, Wine Cask 1998-2014 i Sherry Cask 1999-2013, a także spirytusu new make. Wszystkie whisky są nie barwione i nie filtrowane na zimno.
Zacznijmy zatem od tego, co jest dziś podstawą whisky Glen Garioch. New make ma ostry zbożowy aromat, w ustach natomiast czuć dużo dojrzałych owoców, odbierany jest z alembików z mocą 69-74%. Ten degustowany miał akurat 72,1% i dużo drożdży w aromacie, w ustach zaś owocowość. Jednocześnie jednak szorstki.
Glen Garioch Virgin Oak (48%) to whisky, która spędziła 5-6 lat w nowych beczkach z amerykańskiego dębu, które przekazały jej wiele ze swojej waniliowej słodyczy. W aromacie zaskoczyły mnie nuty leśne, może bardziej mchu niż igliwia, dużo bardziej oczywiste były te ciasta drożdżowego. W ustach też ciasto, wanilia, ale też pojawiają się niezbyt harmonijnie dobrane smaki – pikantne czy wręcz pieprzowe, obecne także w niezbyt długim finiszu. Przyzwoicie, ale bez rewelacji, wydaje się, że tej whisky brakuje zaokrąglenia, jest dość chropowata i źle ułożona. Może potrzebuje kilku dodatkowych lat spokoju.
Glen Garioch 15YO Renaissance 1st Chapter (51,9%) to zapowiedź nowej serii whisky, w następnych latach poznamy jeszcze trzy kolejne jej odsłony, ale już ta prezentuje się ciekawie. Jest to mieszanka osobno leżakujących whisky z beczek po Bourbonie i po sherry. Bardzo przyjemny aromat maślanych ciasteczek, a w ustach klasyka jaką lubię – przede wszystkim słód, ziarno. Po chwili rozlewa się na języku słodko-cierpkim smakiem sherry i znów moim zadnim zabrakło harmonii, zwłaszcza, że w finiszu są jeszcze bardziej pikantne nuty imbirowe. Końcówka psuje bardzo dobre pierwsze wrażenie.
Glen Garioch Wine Cask 1998-2014 (48%) leżakowała w beczce po Bordeaux. Nie oczekiwałem wiele, moim zdaniem whisky gryzie się z winami o kwiatowo-cierpkich aromatach i tylko nieliczne próby tego typu leżakowania mnie zachwyciły. Ta whisky jest rześka, ale przy tym niespokojna, tu trochę kwiatów, tam porzeczki, miód i cynamon, za dużo w niej wszystkiego, a w efekcie jest to płytkie. Tylko finisz ciekawy, tu najbardziej czuć wpływ wina – aronia, czarna porzeczka, wytrawność. Może powinna dłużej poleżeć, żeby nabrać więcej stateczności.
I na koniec Glen Garioch Sherry Cask 1999-2013, ma za sobą 15 lat w beczce po sherry oloroso i tak jak ta po Bordeaux nie zachwyca. Aromaty bardzo typowe dla whisky leżakowanej w beczkach po sherry, jeśli coś ciekawego zwraca uwagę, to mocno wyczuwalny zapach skóry, poza tym jednak są to drożdże, wiśnie w czekoladzie i rodzynki. W ustach bardziej cierpka niż większość whisky, które przeleżały całe swoje życie w beczce po sherry, tu pojawia się trawa cytrynowa czy wręcz skórka cytryny, a to zwyczajnie nie pasuje. Skąd ta cytryna? Dziwna whisky.
Podsumowując, nowe edycje Glen Garioch mnie nie uwiodły. Wcześniej miałem okazję próbować (w nawiasie noty degustacyjne): Glen Garioch Founder’s Reserve
, Glen Garioch 12YO , Glen Garioch 15YO , Glen Garioch 1986 Vintage i Glen Garioch 1994 Vintage . Po notach widać, że nie jest to moja ulubiona destylarnia.prowadzący degustację Jarosław Buss, Tudor House