Nad rzeką Ner, niedaleko Łęczycy, znajdują się pozostałości majątku z dworem, który w 1809 roku zbudował Franciszek Morzkowski. W 1897 roku kupił włości Korol Rawicz Kosiński. W okresie międzywojennym majątek należał do męża jego wnuczki – Antoniego Kretkowskiego. Po wojnie majątek znacjonalizowano, w dworze funkcjonowała szkoła. W 2002 roku dwór odzyskała rodzina, obecnie jest restaurowany. Do dworu przylegają cztery hektary parku, w którym zachowała się stara aleja kasztanowa. Naprzeciwko dworu stoi i wciąż pracuje gorzelnia, którą w połowie XIX wieku postawił łódzki przemysłowiec Boetticher.
Po odzyskaniu dworu spadkobiercy postanowili skorzystać z prawa pierwszeństwa w nabyciu i w 2016 roku kupili gorzelnię. – Chcieliśmy zachować charakter dworskiego folwarku, poza tym planuję żeby ponownie był tu produkowany wysokiej jakości spirytus, a z czasem także regionalne trunki – mówi Tomasz Kiersnowski, jeden ze spadkobierców.
Tymczasem jednak gorzelnia w Parskach funkcjonuje jako zakład utylizacji produktów spożywczych, przerabia na spirytus, m in. stare soki, frytki, słodycze. „Gorzelnia w Parskach zamieni się w śmietnisko?” – pytała niedawno lokalna gazeta „Nasze Miasto”, zwracając uwagę na nieprzyjemny zapach i piętrzące się na placu przy gorzelni odpady – głównie puste butelki i słoje.
Gorzelnia przetrwała obydwie wojny. Kiedy wieś zajęli Niemcy, nadal produkowali tu spirytus. Po wojnie należała do GS. W latach 60. XX wieku podwyższono komin o 10 m, zakład rozbudowano, powstała nowa kotłownia, wstawiono potężny piec węglowy, zbudowano nowy magazyn spirytusu, zmieniono kadzie drewniane na metalowe. Gorzelnia przerabiała wówczas głównie ziemniaki. W 1992 roku zakład przejęła Agencja Własności Rolnej w Łodzi. Wtedy był on połączony z gospodarstwem rolnym, hodowlą byków. Pracowały tu 22 osoby, z czego sześć w gorzelni. Teraz jest osiem osób i tylko dwie pracują przy produkcji spirytusu.
– W latach 80. przerabiałem po 5000 ton ziemniaków. Spirytus wysyłałem do Polmosów Józefów, Kutno, Konin – opowiada Krzysztof Rygielski, dawniej kierownik gorzelni, a od 1993 roku do dzisiaj dzierżawca zakładu. Jego ojciec, matka i dziadek także pracowali w gorzelni, a i syn – Paweł – jest gorzelanym.
Obecnie wyrabianych jest tu 60 tys. l spirytusu miesięcznie. Moce produkcyjne są na 150 tys. l miesięcznie, ale nie ma tylu odbiorców. Gorzelnia pracuje przez cały rok na dwie zmiany, przerabia wyłącznie stare produkty spożywcze – Zajmujemy się utylizacją, odzyskujemy opakowania, szkło, z czego często jest więcej pieniędzy niż ze spirytusu – mówi Krzysztof Rygielski.
– Decyzję o produkcji taniego spirytusu z utylizacji produktów spożywczych podjęliśmy siedem lat temu – opowiada Paweł Rygielski. – Zostaliśmy z ojcem sami, wszyscy pracownicy odeszli, bo nie było czym im płacić, mieliśmy długi. Ceny spirytusu wciąż spadały, uznaliśmy, że to dla nas jedyna szansa, żeby przetrwać.
– Jako gorzelnik z rodzinnymi tradycjami, patrzę ze smutkiem na to, co ja tu przerabiam. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy znów dzieci będą mogły bawić się na placu przy gorzelni, przez który dzisiaj trudno przejść, bo mamy problem ze sprzedażą tych wszystkich pustych opakowań.
W planie jest jednak powrót do surowców wyłącznie rolniczych, choć będzie to wymagało inwestycji w całkowicie nowy sprzęt i oczyszczenia terenu. Postawiona nowa kolumna ze stali nierdzewnej już jest częściowo zniszczona przez kwasy, jakie są w destylowanych odpadach. To aparat jednokolumnowy zbudowany w POM Ropczyce, z dobudowanym deflegmatorem. Ma 13 metrów wysokości, 22 półki robocze i 14 półek spirytusowych. Żeby wznowić produkcję spirytusu rolniczego kolumnę trzeba by wymienić na miedzianą. Do wymiany są też cztery kadzie fermentacyjne, trzy zbiorniki betonowe po 40 tys. l można wyburzyć. Takie urządzenia jak parnik są przerdzewiałe, od lat stoją nie używane, zostaną wkrótce zdemontowane.
Budynek z charakterystycznymi wysokimi oknami fabrycznymi jest oryginalny, z połowy XIX wieku. To prawdopodobnie najstarsza wciąż działająca gorzelnia rolnicza w Polsce, zabytek techniki. W latach PRL dostawiono halę z tyłu budynku, gdzie w przyszłości mógłby być magazyn na zboże. Piękne poddasze można zaadaptować na salę degustacyjną. W piwnicach mogłaby być leżakownia. – Myślę o alembiku i własnej produkcji okowit – mówi Krzysztof Rygielski, a właściciel, Tomasz Kiersnowski przyznaje rację i rozgląda się za inwestorem.
Parski to ostatnia gorzelnia rolnicza jaka działa w tym regionie. Pobliskie zakłady we wsiach Stemplew, Czepów czy nieco dalej – Małków, niszczeją.
Podziwiam takich ludzi za upór i serce która wkładają w swoją pasję. Mam nadzieję ze uda im się zrealizować swoje plany. Mamy w Polsce długie tradycje gorzelnicze, szkoda byłoby to zaprzepaścić.