Poprzedni tom monumentalnej historii „pijanej Rosji” Marka Lawrence’a Schrada kończył się wraz z nastaniem rewolucji październikowej, ten opisuje czasy nam najbliższe, XX i XXI wiek, od Lenina do najnowszej kadencji prezydenckiej Putina.
„Jeżeli nie wyplenimy alkoholizmu, to przepijemy i socjalizm, i rewolucję październikową” – grzmiał Lew Trocki. Okres prohibicji z 1917 roku skończył się jednak wraz ze śmiercią Lenina. Stalin wprowadził monopol państwowy na wódkę, by mieć środki na finansowanie industrializacji i modernizację armii. Ponad 90 kopiejek z każdego litra wódki w czasach ZSRR zasilało skarb państwa. Zasilając państwowy budżet wódka przyczyniała się jednocześnie do strat – bumelanctwa, niszczenia maszyn, nie wspominając o zdrowiu i życiu rozpitego społeczeństwa. „Wzrost pijaństwa w kraju jest odbiciem głębokiego wewnętrznego kryzysu społecznego i winy państwa, które nie chce i nie potrafi efektywnie walczyć z alkoholizmem” – pisał w 1982 roku Andrzej Sacharow. Jakiekolwiek próby ograniczania spożycia alkoholu, podejmowane od czasu do czasu, nie przynosiły rezultatu, gdyż od zawsze samogon stanowił w Rosji alternatywę dla legalnej wódki. Trafnie oddają sytuację słowa I sekretarza KC, Nikity Chruszczowa: „Sądziłem, że podnosząc ceny wódki, ograniczymy poziom spożycia. To jednak nie zadziałało. Jedynym skutkiem było to, że rodzinne budżety odczuły to dotkliwiej niż wcześniej, a ludzie mieli jeszcze mniej pieniędzy do wydania na podstawowe dobra”. W latach 80. Gorbaczow wydał zdecydowaną wojnę alkoholowi. I poniósł kompromitującą porażkę.
Szacuje się, że tylko w latach 1960-1987 z powodu wódki zmarło w ZSRR 30-35 mln ludzi, o 10 mln więcej niż podczas II wojny światowej. W drugiej połowie lat 80. XX wieku 90% kobiet piło regularnie, 84% rozpoczynało picie przed 16 rokiem życia, spośród osób po raz pierwszy korzystających z terapii uzależnień 90% osób nie ukończyło 15 lat, a jedna trzecia – 10 lat. Wstrząsające. Autor książki uważa, że nieudana walka Gorbaczowa z „pijaną polityką”, czyli rujnującą zdrowie społeczeństwa gospodarką opartą na wpływach do budżetu z monopolu na sprzedaż wódki, miała decydujący wpływ na to, że ZSRR się rozpadło. Z jednej strony, nie było jak utrzymać państwa bez rosnących środków z wódki, z drugiej, nie było poparcia elit dla podtrzymywania pierestrojki. Zwłaszcza, że choć spożycie alkoholu oficjalnie spadło o 2/3, to oceniano, że 200 mln Rosjan piło w tym czasie samogon, a liczba zatruć z powodu konsumpcji bimbru nieprzyjemnie psuła statystyki dotyczące sprzedaży alkoholu. Dodatkowo Gorbaczow nakazał dodruk rubli, by pokryć dziury w budżecie, co nakręciło hiperinflację i wysadziło w powietrze socjalistyczny świat.
Po upadku pijanego komunizmu przyszły czasy pijanej demokracji. Pierwszy wybrany w wolnych wyborach prezydent Rosji był człowiekiem – jak pisze Schrad – „którego nazwisko stało się międzynarodowym synonimem pijackich ekscesów”. Autor przypomina co głośniejsze ekscesy Jelcyna, z których po latach można się śmiać, lecz w swoim czasie wzbudzały zażenowanie i politowanie całego świata. Pomijając jednak karykaturalnego Jelcyna. W 1992 roku Rosja zrezygnowała z monopolu na produkcję i sprzedaż wódki, pozostawiając jedynie monopol na rektyfikację spirytusu w 162 państwowych zakładach. Podatek akcyzowy wynosił 80%. Wódka nie była w sklepach droga, mimo to wpływy budżetu państwa z akcyzy na spirytus spadły do 3%. Dlaczego? Bo rosyjską wódkę zaczęto produkować z taniego spirytusu – bez rosyjskiej akcyzy – płynącego z Białorusi, Ukrainy czy Osetii. Sprowadzany nielegalnie, dzięki łapówkom i fałszywym dokumentom przewozowym, na których Rosja widniała jedynie jako kraj tranzytowy na drodze, do którejś z dawnych republik radzieckich. Rozkwitła korupcja, rozrosła się mafia, często lokalne władze były jednocześnie lokalnymi monopolistami w dostawach taniego alkoholu w porozumieniu z mafią. Osoba odpowiedzialna za korumpowanie z udziałem wódki ma nawet swoją rosyjską nazwę – „piczenocznik”, czyli „wątrobowiec”. „Pieniądze, które niegdyś szły do skarbu państwa, kończyły w rękach czarnorynkowych producentów i przemytników”, konkluduje autor. Tu warto przypomnieć, że – choć na mniejszą skalę – z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w Polsce na początku lat 90., a także współcześnie. Wyższa akcyza w świecie pozbawionym szczelnych granic, napędza eksport taniego spirytusu z zagranicy. A jeśli granice są bardziej szczelne – sprzyja bimbrownictwu. Podatki nigdy nie są skuteczne w walce z alkoholizmem, dużo więcej dają edukacja, profilaktyka i kształtowanie innych nawyków konsumpcyjnych. We współczesnej Polsce wódka przestała być ważnym elementem życia rodzinnego, społecznego czy politycznego, a w Rosji wciąż jest niemalże religią. Polskie elity od dawna nie są kojarzone z wódką, czy – szerzej – z pijaństwem. Pojedyncze wpadki prezydenta Kwaśniewskiego były jak dziecinny wybryk przy codziennym dniu Jelcyna w latach, kiedy kierował Rosją. Można powiedzieć, że Kwaśniewski nie umiał wypić, podczas gdy Jelcyn nie umiał być trzeźwy. Różnica jest ogromna.
Czasy Putina – choć na co dzień trzeźwego – nie przyniosły żadnych zmian. W 2000 roku w Rosji było 180 producentów wódki, którzy wytwarzali ok. 5000 marek. Putin postanowił scentralizować te firmy, w których skarb państwa jeszcze miał udziały, a zaczęło się od zbrojnego ataku na moskiewskie zakłady produkcji spirytusu Kristall, gdzie Putin osadził swoich ludzi, wymieniając kierownictwo pod zarzutem nadużyć podatkowych. Powołano Rosspirtprom, który skonsolidował ok. 45% legalnego rynku wódki o wartości 2 mld dolarów rocznie. W 2003 roku Kristall wypuścił na rynek wódkę Putinka, która odniosła niebywały sukces, sprzedając się co miesiąc w liczbie ok. 8 mln butelek i przynosząc rocznie 500 mln dolarów. W 2010 roku średnia długość życia rosyjskiego mężczyzny wynosiła 58,5 roku i była o 16,5 roku krótsza od jego europejskich kolegów, 80% nastolatków pije regularnie, a przeciętny wiek, w którym rosyjskie dziecko zaczyna pić to 13 lat. Statystyczny Rosjanin (w tym niemowlęta) wypija 18 litrów czystego spirytusu rocznie, czyli ok. 50 butelek wódki.
Takich statystyk w książce znajdziemy więcej, dają one ponury obraz. Mark Lawrence Schrad jednak nie tylko diagnozuje, ale daje też receptę na zmiany. Jest nią odejście od centralnego nadzoru nad alkoholem przez władzę państwa, a w zamian – przeniesienie odpowiedzialności i wpływów w dół – do samorządów, do lokalnych społeczności. Niech środki ze sprzedaży alkoholu idą na potrzeby przeciwdziałania skutkom alkoholizmu według lokalnych potrzeb, niech samorządy regulują ceny, liczbę miejsc sprzedaży, dostępność alkoholu. Nie jest to nic nowego, podobne rozwiązania w wielu krajach funkcjonują od blisko stu lat, w innych krócej, ale wszędzie przynoszą dobry efekt. Skarb państwa nie może być zależny od wódki, bo to prowadzi do konfliktu interesów pomiędzy równowagą budżetu, polityką a zdrowiem społeczeństwa.
Świetnie napisana i wielce pouczająca książka.