Warsaw Whisky Fest – nie mogło być lepiej

Takiej ilości mocnych trunków pod jednym dachem nie zgromadził chyba nawet Andrzej Kubiś, najbardziej znany w Polsce kolekcjoner whisky. Nie wiem, czy ktokolwiek zliczył prezentowane trunki, na pewno spróbować wszystkiego nikt nie był w stanie. Gdyby nasz organizm był niezniszczalny, ten festiwal z powodzeniem mógłby potrwać tydzień. Pozostajemy pełni wrażeń, choć w poniedziałek trudno było wstać, to na koniec i tak bardziej niż kac męczy pragnienie, by uczestniczyć w kolejnej edycji imprezy.


Byłem na wielu targach i festiwalach, które organizowano po raz pierwszy. Bez wyjątku pełne były niedociągnięć, a przede wszystkim miały spory problem z przyciągnięciem publiczności, bo pionierom brakuje zwykle nie tylko doświadczenia, ale też środków na skuteczną promocję. Tymczasem organizatorzy Warsaw Whisky Fest na brak odwiedzających nie mogli narzekać, przyszło około 1500 osób, widziałem wielu entuzjastów whisky spoza Warszawy, jak na biletowaną imprezę to była znakomita frekwencja. I chyba też w sam raz, bo jednak taki festiwal po pierwsze musi pozostawać elitarny by uniknąć przypadkowych pijaków, po drugie dla komfortu obecnych w pomieszczeniach na Marynarskiej potrzebna jest przestrzeń. I poza wąskim gardłem przy prezentacji Tudor House ulokowanej we wnęce, nigdzie nie było ścisków, stoiska rozstawiono na tyle szeroko, że komunikacja była bezproblemowa, nawet w stanie wskazującym. Warto też docenić niezwykle sympatyczną obsługę ze strony hostess. Ta impreza właściwie odbywała się bez pomocy jakichkolwiek bramkarzy czy ochroniarzy, jak na miejsce, gdzie 1500 osób piło przez dwa dni wielkie ilości alkoholu, to jednak obyło się bez ekscesów, hasło „pij odpowiedzialnie” może nie do końca było przestrzegane, ale jednak kulturalna etykieta bezwzględnie obowiązywała. Był to budujący przykład, że jednak Polacy także potrafią spędzić kulturalnie czas przy kieliszku, nawet gdy nie jest to jeden toast.
Nie da się ukryć, że whisky łączy ludzi o podobnej kulturze i wrażliwości. Stąd tak familiarna atmosfera, zarówno w gronie odwiedzających jak i przedstawicieli firm na stoiskach. Można powiedzieć, że była to jedna duża rodzina osób, które spotykają się by doceniać kunszt mistrzów gorzelnictwa. Cieszyła oko stosunkowo duża liczba pań, które z zainteresowaniem włączały się do rozmów o walorach mocnych trunków.
Myślę, że należy także docenić bezpłatny dostęp do wody (wcale nie jest to standard na takich imprezach). Wiadomo, że alkohol odwadnia organizm, dzięki dobrej wodzie mineralnej kac następnego dnia był nieco mniejszy. Marzy mi się na przyszły rok sponsor imprezy w rodzaju Bayera, który na koniec serwowałby wychodzącym na wzmocnienie napoje z alka-seltzerem. Przydałaby się zawieszka na kieliszek, ja swój zgubiłem. Może za rok warto też pomyśleć o stoisku z literaturą na temat whisky? Innych braków nie dostrzegłem.
Co mnie najbardziej zachwyciło? Różnorodność trunków. Dominowała whisky, ale przecież były też: likiery, koniaki, armaniaki, kalwadosy, rumy, giny, grappy, a nawet szampan. Nie było natomiast nikogo z tequilą, mezcalem czy absyntem, trochę zdziwiła mnie kompletna nieobecność wódki, a także śladowe ilości amerykańskiej whiskey. Zwłaszcza ta ostatnia powinna na festiwalu być bardziej znacząco reprezentowana. Stosunkowo nielicznie obecne były też marki whisky blendowanych. Gdybym miał wskazywać trunki, które zrobiły największe wrażenie, to wcale nie będą to szkockie whisky. Chyba najbardziej zachwycił mnie… bourbon z Waszyngtonu z oferty francuskiej firmy La Maison du Whisky. Do niedawna z bourbonem kojarzyło się wyłącznie Kentucky (Tennessee ma swoją whiskey), tymczasem powstaje wiele ciekawych mikrodestylarni w innych stanach, a Francuzi do swojej dystrybucji wyłowili perełkę – Dry Fly Bourbon 101 o aromacie trawy, czarnoziemu i żywicy, dopiero dużo głębiej schowana jest kukurydza. Na tym samym stoisku były też bardzo ciekawe żytnie whiskey z Pensylwanii, a także single malty z Australii. Tasmańska firma Hellyers Road kolejny raz zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Świat whisky się rozszerza! Drugie stoisko, które wprawiło mnie w zachwyt, to Marzadro i ich grappy. Szczególnie Affinata Gewürztraminer i Stravecchia Le Diciotto Lune, ale wszystkie były wyjątkowe, a też likiery mieli przednie. Pośród butelek whisky można było wyłowić też kilka bardzo dobrych rumów, m.in. na stoisku La Casa del Habano (Brugal Siglo de Oro) oraz wspomnianego La Maison du Whisky (Caroni 1996 17YO). Dobre wrażenie robiły nielicznie pokazujące się giny, wymieniam te najlepsze: Svenska Eldvatten Göteborg Gin, Langtons No1 Gin i Caorunn Small Batch Scottish Gin. Znakomite koniaki przedstawił przedstawiciel winnic z Fins Bois Leopold Raffin – ich osiemnastoletnie XO ma w sobie niezwykłą słodycz i owocowość, odnajdziemy w nim pigwę i maliny, bardzo delikatny, przyjemny koniak. Ten sam producent pokazał moim zdaniem zupełnie chybione eksperymenty finiszowania koniaku w beczkach po francuskich winach. Jednak koniak to nie whisky, nawet kilka miesięcy w innym dębie zatraca jego wyjątkowy charakter jaki ma z winogron, ziemi i tradycyjnych beczek, a zatem Leopold Raffin XO Sauternes Cask Finish 2012 i Leopold Raffin XO Meursault Cask Finish 2014 potraktować można co najwyżej jako ciekawostkę. Na stoisku Tudor House można było przekonać się jak wielki wpływ na smak armaniaku ma czarny gaskoński dąb, prezentowane tu rocznikowe edycje armaniaków Chabot (1988, 1996) zachwycały, choć miały całkiem różne aromaty. Przyznam, że spore wrażenie zrobił na mnie potencjał marki Matisse, w szczególności ich blendowana whisky 21YO (bo wersja podstawowa jednak zupełnie nie). Było też kilka bardzo interesujących whisky typu blended malt, szczególnie na stoisku Lost Distillery, ale też Compass Box miał czym się pochwalić (ten potężny Great King St Glasgow Blend, w starym oleistym stylu).
Wśród single maltów coraz większą rolę zaczynają odgrywać niezależni kupcy (independent bottlers), z których na targach byli ci dzisiaj najważniejsi (poza Gordon & MacPhail) – Douglas Laing, Duncan Taylor, Blackadder. Nie ma co się oszukiwać, ci ludzie mają nosa do whisky, to jest inne pokolenie niż William Cadenhead (też reprezentowany na festiwalu), mniej zajmują się kupażowaniem, bardziej wyszukiwaniem beczek, potrafią wyczarować niezwykłe rzeczy, podobnie jak panowie z Lost Distillery w swoich blended maltach. Oryginalne metody stosuje Compax Box, który wlewa destylaty do beczek po bourbonie, w których dodatkowo umieszcza wypalone deszczółki z beczek po koniakach – wydaje się, że innowacyjność w dużym stopniu idzie właśnie ze strony tych niezależnych firm i one potrafią dziś zaprezentować rzeczy bardzo ciekawe.
Na koniec strefa master class. Spodziewałem się większego zainteresowania, tymczasem tłumów nie było. Zaliczyłem cztery sesje: Glen Garioch, Douglas Laing, Amrut i Glenfarclas. Wrażenia z degustacji opiszę osobno. Natomiast refleksja ogólniejsza jest taka, że to powinny być godzinne spotkania bo ucieka zbyt wiele festiwalu, a bardzo dużo rzeczy naprawdę warto zobaczyć, spróbować, a i porozmawiać przecież miło. Druga refleksja – master class powinny kończyć się o 18. Patrząc na rozchwiane pismo w moim notesie z sesji Douglasa Lainga mam wrażenie, że powinienem wszystkich tych whisky spróbować raz jeszcze by je uczciwie ocenić. Co za dużo, to niezdrowo, a i kubki smakowe są już mniej wrażliwe. Ostatnie dwie godziny sobotniego festiwalu lepiej było przeznaczyć na degustację irlandzkich blendów i likierów.
Podsumowując – wspaniale. Kolejna edycja jest niezbędna.

krótki przegląd festiwalowych zmagań

Scroll to Top
Spirits logotyp czarny

Dostęp zablokowany

Nie spełniasz wymogów dotyczących wieku użytkowników strony.
Spirits logotyp czarny

Czy ukończyłeś/aś 18 lat?

Treści na tej stronie przeznaczone są wyłącznie dla osób dorosłych.