Bogumił Rychlak recenzuje książkę Łukasza Gołębiewskiego „Wódka”.
Ech, kolejna książka o wódce, ale czy na pewno? Pozycja sygnowana jako „biblioteczka konesera” jest jak napój, którego dotyczy, choć gdzieś w głowie kołacze, ale to już było. Mamy książkę, która nie tylko omawia historię trunku, zagłębia się w różne ciekawostki, ale przede wszystkim daje nam możliwość poszukiwania – nie musimy przecież czytać opisów poszczególnych wódek od a do z, ale wyszukać marki, które znamy, uważaliśmy dotychczas że znamy, lub całkiem dla nas nowe.
Autor, Łukasz Gołębiewski, z niezwykłą lekkością zaprasza nas de facto na degustację.
W przeciwieństwie do innych książek, gdzie trunek jest opisywany zgodnie z tym, co o nim twierdzi producent, niejednokrotnie kłamliwie, otrzymujemy kawę na ławę, a właściwie wódkę na stół. Błądząc po meandrach wódczaności tego świata, siedzimy razem z Łukaszem za jednym stołem i możemy się odwołać do naszych własnych odczuć, czy ta właśnie wódka również nam smakowała w taki sposób, czy nam w ogóle smakowała?
Z drugiej strony, nie jest to książka niszowa, skierowana tylko do grupy znawców, wręcz snobów zamkniętych w swoim świecie pełnym mlaskania, tudzież wzdychania z obrzydzenia. To jak najbardziej książka dla laików, którzy szukają wódki dla siebie, dla potrzeb spotkania rodzinnego, czy po prostu chcą się dowiedzieć więcej, albo po prostu zostać skierowanymi we właściwą stronę.
Ile smaków wódki, tyle w książce ilustracji, trafnych cytatów, a wszystko starannie zredagowane i okraszone dowcipem. Nareszcie na rynku polskim pojawiła się pozycja, która obala mit, że wódka ma nie smakować i wręcz zachęca nas do odbycia tej podróży po jej zawikłanym świecie. Książka jednakowoż ma jedną wadę, tak jak i wódka, zbyt szybko się kończy.